ZAWODY

PRAWIE ANGIELSKIE KARPIE.

    Wędkarstwo rodem z wysp brytyjskich zagościło u nas na dobre. Angielski feeder budzi pozytywne emocje chyba u wszystkich znanych mi wędkarzy. Modna „methoda”, bo to o niej mowa zrewolucjonizowała drgającą szczytówkę i jest chyba jedną z najbardziej atrakcyjnych wędkarskich dyscyplin. Mocne przygięcia szczytówki, widowiskowe hole i pokaźne ryby, które możemy łowić prosto z marszu, bez zbędnych, żmudnych i długich przygotowań. Wystarczy odrobina chęci i już można zaczynać. To wszystko sprawia, że coraz więcej wędkarzy interesuje się feederem.  Przyznam szczerze, że po ostatnich rzecznych zmaganiach zapragnąłem odpoczynku. Rzeczne przygody są wspaniałe i cenie je ponad wszystko, dlatego na pewno jeszcze coś o nich przeczytacie, ale póki co, skupmy się na drgającej szczytówce.

Zanęta na dzisiejsze wędkowanie.

Moją prawie angielską wodą, ochrzciłem małe i płytkie łowisko przepływowe. Rybostan stanowią głównie karasie, liny i karpie pełnołuskie, oraz płocie i okonie, które też potrafią mocno tutaj namieszać. Na moje szybkie feederowanie rozrobiłem odrobinę pelletu krylowego, w dwóch frakcjach 2 i 4 mm. Pelletową mieszkankę postanowiłem dopalić karpiową zanętą waniliową od Sarsa. To kolejny atut angielskiej „methody”. Otóż w podajniku możemy miksować, chyba wszystko czego tylko dusza zapragnie.

 

Taką wkładką nie pogardzi żadna ryba

Tak wyglądała moja stołówka dla karpiowatych.

Część zanęty wymieszałem z robakami, ulepiłem w kule i zanęciłem łowisko z ręki. Obrałem punkt na przeciwko, na wysokości pobliskiego drzewa, około metr od brzegu. Liczyłem, że ryby chętniej przypłyną w odrobinę cienia, gdzie spadają z drzewa naturalne smakołyki. Oprócz typowych białych, mięsną wkładkę stanowiły kastery, oraz mrożone białe. Pierwsze mocne przygięcie było natychmiastowe. To karaś srebrzysty zapragnął zapozować przed obiektywem aparatu. Popularne japońce, w tym roku mnie lubią i nałowiłem się ich już do syta. Mimo to każda rybka zawsze mnie cieszy.

Pierwsze  branie i mamy jakąś rybkę.

Czyż „japońce” nie są piękne?

Na kolejne przygięcie szczytówki nie czekałem zbyt długo i następny srebrzysty „bąk” wylądował w podbieraku. Ryba zasmakowała w kanapce z kastera i białego robaka. Czas leciał nieubłaganie, a karasie brały w najlepsze. Niestety w braniach przeszkadzała odrobinę drobnica, ale selektywne łowienie robiło swoje. Na hak zakładałem od kilku do nawet kilkunastu białych robaków.

Zanęta oraz strzelanie z kastera cały czas utrzymywały ryby w łowisku. Regularnie, co kilka minut porcja poczwarek wędrowała pod przeciwległym brzegiem. Użyłem dobrej procy z małym mieszkiem. To bardzo istotne jeśli chodzi o celność. Jeśli już zostajemy przy sprzęcie zaznaczę, że w tym dniu przygotowałem zestaw z lekkim podajnikiem. Ryby łowiłem na mocne haki numer 12, zawiązane na grubym ze względu na bonusy, ale niewidocznym w wodzie przyponie.

 

Dobra proc jest w takich przypadkach niezastąpiona.

Mocna żyłka 0,18 mm świetnie nadaje się na przypony do „methody”.

Kolejne branie było atomowe i nie dało się go przegapić. Hamulec zagrał moją ulubioną melodię. Nie ma nic przyjemniejszego dla ucha, niż świszcząca na wietrze napięta żyłka. Tak stawia się tylko pan karp. Hol nie trwał zbyt długo, ale rybka zdążyła się i tak mocno wyszaleć. Szybkie podebranie i karpik ląduje na macie.

Pełnołuska piękność.

Kolejny karp był tylko kwestią czasu. Tym razem branie było spokojne i majestatyczne. Drugi cyprinus podobnie jak jego braciszek trochę w łowisku namieszał. Mimo, iż moje bonusy nie były dwucyfrowe, to i tak przyniosły mi sporo radości. Wiedziałem, że po takich odjazdach, w wodzie nastanie cisza. Więcej bonusów nie było, wróciły jednak karasie, które zostały ze mną już do końca wędkowania.

Drugi, wąsaty bonusik.

W godzinach popołudniowych zakończyłem wędkowanie. Jeszcze tylko pamiątkowa fota i rybki wracają do domu. Do następnego feederowania !

Przy łowieniu na feeder pamiętajcie o karpiowej macie

Tekst i foto: Marcin Cieślak

Foto: Tomek Sikorski

 

Facebook

Get the Facebook Likebox Slider Pro for WordPress