Tak się składa, że gdy jesienią na aleksandrowskim odcinku Kanału Żerańskiego pojawiły się już stada leszczy i płoci, pojawiły się wraz z nimi nieprzebrane rzesze wędkarzy. Wtedy jeszcze, na samym początku z zacietrzewieniem godnym większej sprawy odwiedzałem z matchówką w dłoni ten „biedniejszy” odcinek kanału Królewskiego – Kobiałkę. Mijający sezon upłynął mi pod znakiem małej liczby startów i doskonalenia metody odległościowej, ale i na mnie przyszła pora. Pora na zakończenie sezonu i wybranie się tam, gdzie rybki jest sporo i spore są także szanse, na to że w końcu leszczyki powyciągają z kija amortyzator!
Dosłownie przed chwilą było jeszcze ciemno. Latarka czołowa wciąż „płonie”:)
W ciągu ostatnich trzech lat na Kanale w Aleksandrowie byłem dokładnie… trzy razy. Jakoś mnie nie ciągnęło, słysząc co chwila o tym, że aby zająć tu miejsce trzeba przyjeżdżać tak wcześnie, że niemal nie warto się kłaść. O nie! Nie o tej porze roku te numery. Jednak jak to z nami wariatami bywa, wystarczył telefon od kolegi Tomka(a jakże), który opowiedział mi o swoich ostatnich połowach. Nie musiał nic więcej dodawać. Z moich ust do słuchawki padło jedynie. „Namówiłeś! Kiedy jedziemy?”
Ten ostatni raz rzeczywiście trzeba było się poświecić. Pobudka o 2 w nocy. Na termometrze od-1 do zera. Niska temperatura nie nastrajała optymistycznie. Cholera wie, czy nawet jeśli znajdziemy odpowiednie miejsce, to coś połowimy. Na szczęście Tomasz zapewnił gorącą herbatę z sokiem malinowym, a tego dnia za ten napój niejeden dałby się pokroić:)
Mój zacny imiennik Tomasz i jego arsenał zanętowy .
Zagwozdką w takim przypadku zawsze jest to, jaki towar przygotować do nęcenia. Z jednej strony spora populacja ryb, każe nęcić na bogato. Druga sprawa to ujemna temperatura w nocy, która mocno może pokrzyżować plany i sprawić, że nasz treściwy towar odstraszy odrętwiałe ryby. Wybrałem więc kompromis i do 9 litrów gliny trafiło 1,5 litra leszczowej zanęty zawodniczej Stynka.
Choć frakcje leszczowa Stynka ma dość grube, to nie przeszkadzało to jeszcze niedawno płotkom i leszczykom na wspomnianej wyżej Kobiałce, gdzie łowiłem match’em. Dlaczego więc miało by przeszkadzać na rybniejszym odcinku łowiska? Zapachem natomiast jestem przekonany ta zanęta jest w stanie powalić niejednego. Co ważne aromat po namoczeniu nie ulatnia się gdzieś, a zanęta wciąż pachnie jak należy. Do tego przygotowałem mieszankę glin Górka( 5 kilo argili czarnej, 2 kilo double leam’a i ziemia ).
Taka ilość w trzech konsystencjach powędrowała do wody na wstępne nęcenie. Pół litra czystej zanęty i ok 2 litry gliny oddzielnie zostały na donęcanie i eksperymenty;) Dodatkowo z litra czystego double leam’a przygotowałem jeżyki z większą ilością jokersa i odrobiną hakowej. O ile można napisać większej ilości jokersa, gdy na dwóch mieliśmy raptem pół kilograma. Braki uzupełniliśmy mrożoną i parzoną pinką.
Dźwięki kul wpadających do wody pokazały już różnicę w taktyce naszego nęcenia. Moje kule w większości wpadały do wody niczym kamienie. Sąsiada sądząc po plusku były mniej sklejone. Cztery moje kule w ogóle nie zawierały kleju, aby szybko znęcić ryby w łowisko, ale były dość solidnie ściśniete „na mokro”. Reszta, bo 3/4 z mojego towaru to porządnie doklejone bentonitem kule armatnie. Miało nie być litości. Tego dnia nie było kompromisów. „Albo rybka, albo pipka” jak mawiał pewien gospodarz domu:)
Wariant ten szybko okazał się skuteczny, bo dosłownie po kilku minutach od nęcenia miałem już pierwszego leszcza za ok 600-700 pkt. Co ciekawe pomimo dość sporego doklejenia się miałem też do końca wędkowania ukleje, których kolega nie miał w ogóle.
Nasze założenia były proste. Chcemy łowić co najmniej średnie ryby. Żadnych drobnych płoci i krąpi. W końcu to nie zawody. Tak też się stało. Twardo pilnowaliśmy taktyki i rzadko pozwoliliśmy naszym zestawom spłynąć do rozmycia, gdzie za każdym razem na haku meldowała się płotka góra za 50 pkt. W kulach były leszcze lub dorodne płocie, które trzeba było przechytrzyć i namówić do brania odpowiednim podaniem przynęty. Najlepiej spisywały się lizaki (3-4 gramy), które pozwoliły wolno prowadzić zestaw w kulach. Gdy kanał zwalniał sprawdzała się też bombka. Po nią sięgałem jednak rzadziej.
Tym razem za 500! Na drugim brzegu znajomi zawodnicy również wcześnie wstali;)
Cześć zabetonowanych kul stała długo w łowisku, ale dało się wyczuć, że leszcze potrzebują donęcania, które je zaciekawia i skłania do żerowania. Po 3 godzinach mała kulka z kubka była podawana prawie po każdej rybie. Gdy pod koniec sesji już nie notowaliśmy brań, przeprowadziłem eksperyment dodając do gliny z jokersem zostawionej właśnie w tym celu czystej zanęty. Dwa leszcze szybko zameldowały się w podbieraku co pokazało, że w tym miejscu pomimo niskiej temperatury, ryby spożywki się nie boją. Zanęta pobudziła też do zerowania niebrzydkie płoteczki.
Po około 4, 5 godzinach wędkowania postanowiliśmy sprawdzić nasze połowy. Mój kompan prawdopodobnie zbyt słabo się dokleił, a jego wynik ponad 3,5 kilograma nie dawał satysfakcji. Tym bardziej, że tydzień wcześniej Tomasz połowił zdecydowanie bardziej obficie. Kilkustopniowe ochłodzenie nie pozostało bez wpływu na ryby. To pewne. U mnie było lepiej. Waga wskazała ponad 7,5 kilogramów, głównie leszczy okraszonych kilkoma większymi płociami.
Jeśli dziwi was obszerne miękkie wiadro leżące obok mnie, to śpieszę z wyjaśnieniem, że oprócz przydatności do mieszania zanęty sprawdza się świetnie przy robieniu zdjęć:). Te chyba największe na rynku miękkie wiadro firmy Winner, napełnione wodą może służyć jako basen do tymczasowego przetrzymywania ryb. Po takiej sesji z pewnością rybki wrócą do wody w lepszej kondycji niż po pozowani w samym koszu podbieraka. Polecam ten patent przede wszystkim tym, którzy często jeżdżą sami i robią zdjęcia ze statywu. To często zajmuje sporo czasu. Wiem co piszę.
Wszystkie rybki jak zwykle wróciły do wody w dobrej kondycji.
To były zdecydowanie moje ostatnie leszcze w tym sezonie. W doborowym towarzystwie Tomasza i jego wyśmienitej herbaty z sokiem malinowym spędziłem niezwykle przyjemne kilka godzin. Teraz sprzęt czeka na mycie i nowy sezon, w którym życzę wszystkim porządnego połamania! Oby do wiosny:)
Wodom Cześć
Tekst i Foto :Tomek Sikorski
foto:Tomek Pogorzelec