ZAWODY

RAPY Z LETNIEJ NIŻÓWKI.

                Ostatnie łowienie nad Narwią długo nie dawało mi spokoju. Teoretycznie nie zszedłem z wody na tarczy, ale straciłem dwie duże ryby.  Trafił się co prawda leszcz, a przecież w ubiegłym sezonie nie złowiłem z tego miejsca nawet jednej sztuki. Chciałem jednak potwierdzić czy ryby te z powrotem polubiły moją rynnę, czy może bremes był raczej przypadkowy. Nad wodą zjawiłem się późnym popołudniem. Gruntowanie stanowiska trwało dosłownie kilka minut ponieważ, w tym miejscu znam rzekę jak mało kto. Proste, twarde dno z małym zaczepem, przechodzącym w kolejną prostą, zakończoną wypłyceniem. Tak tutaj wygląda moja Narew. Zanęta jaka tym razem powędrowała do moich kotłów opierała się na waniliowej bazie Stynki. Do tego kilogram leszcza i pół kilograma zawodniczej stynkowej płoci. Fantastycznie pachnąca, żółta baza nadaje się idealnie do komponowania własnych mieszanek. Całość dopaliłem bułeczką fluo, oraz winnerowskim, leszczowym syropem.

Złota baza Stynki pakowana jest w opakowania 2 kilogramowe.

  

Waniliowy aromat jest bardzo intensywny.

Mięsna okrasa różniła się od tej, którą zazwyczaj podaję. Niemal zawsze do zanęty dodaję bowiem mrożonkę. Tym razem nie miałem kiedy przygotować odpowiedniego zapasu mrożonego robactwa, dlatego postanowiłem „zrolować” robaki na drobnym sicie. Zabieg ten z powodzeniem można stosować w takich przypadkach. W razie konieczności czynność można zawsze powtórzyć. Na szczęście w mojej wędkarskiej spiżarce znalazło się około 100 ml kasterów, które na taki wypad okazały się nieocenione. Tym razem postanowiłem dać mniej gliny rzecznej i z uwagi na mniejszy uciąg zastąpić ją gliną wiążącą. Osiem kilogramów gliny stanowiło solidny fundament mojej mieszanki. Całość podzieliłem na dwie części. Jedną skleiłem bentonitem, a drugą liantem od Górka. Na pierwsze nęcenie przygotowałem kilkanaście kul średniej wielkości. Na poprzedniej wyprawie, ryby  świetnie reagowały na donęcanie dlatego liczyłem, że tym razem będzie podobnie. Co kilka brań byłem przygotowany na wyjazd z kulką przygotowanego towaru.

Oprócz gliny rzecznej do kotłów trafiła także glina wiążąca.

Bentonit Extra Mocny i Liant a Coller  – bez wątpienia najlepsze kleje.

Kule przygotowane na wstępne nęcenie.

Zestawy jakie zawisły na moich topach uzbroiłem w spławiki 7, 10 i 12 gram. Najlżejszy zestaw jak się potem okazało był najbardziej skuteczny. Ilość brań zapewne poprawiła się dzięki odchudzeniu przyponu. Ten sięgał granicy jednej dziesiątej milimetra.

Szybkie pływanie z przytrzymaniem odpowiadało rybom najbardziej.

Po wrzuceniu kul, ryby niemal od razu ustawiły się w zanęcie. O dziwo jako pierwsze do stołu przyszły płocie. Podczas poprzedniego wypadu nie było ich przecież wcale. Po pewnym czasie rywalizację z płociami  zaczęły wygrywać grube krąpie. W pewnym momencie w stołówce zameldowały się nawet jelce.

W pewnym momencie w łowisku zaroiło się od jelcy.

Niestety muszę przyznać, że ten dzień był dniem uklejek. Fałszywe brania i mini rybki, które między krąpiami meldowały się na haczyku nie napawały mnie optymizmem. Na szczęście w łowisku były też ryby, których ukleja boi się jak ognia. Bolenie ! Rapy na tyczkę to chyba dość rzadki widok. Szczególnie, że z łowiska odłowiłem trzy sztuki. Miały być jazie albo klenie, a były bolenie. I niech ktoś mi powie, że rzeka jest przewidywalna !?

Boleń numer jeden !

oraz numer dwa … Taka rapka podczas brania w nurcie potrafi dać już mocno popalić.

   

Trzeci boleń był zdecydowanie najmniejszy. Takie zdobycze to jednak prawdziwa rzadkość.

  

Widok odpływającej „torpedy” bezcenny.

Po kolejnym donęceniu ryby znów chętniej zaczęły pobierać pokarm. Gwałtowne branie i na haku mam leszcza. Piękny narwiański „misiek” skosztował w białym i dwóch pinkach. Po tym zdarzeniu znowu rozochociły się krąpie. Krąp to bardzo wdzięczna ryba pozwalająca nałowić się do syta. To właśnie z krąpi słynie Narew.

   

Narwiański leszczyk.

Po wyjęciu kilku sztuk spławik mocno nurkuje pod wodę. Emocjonująca walka kończy się kapitulacją następnego, złotego leszcza. Potem tradycyjnie wróciły krąpie. Zabawa z nimi trwała w najlepsze. Wróciły też ukleje. Niestety odłowiłem z łowiska chyba wszystkie rapy, więc małe, srebrzyste rybki zostały ze mną do końca.

Świetny dzień, pełen wędkarskich przeżyć. Dopisały grube krąpie, dopisały  bonusy. Nie zabrakło też  niespodzianek. Czego chcieć więcej…

Do następnego.

   

Nic tak nie cieszy oka, jak widok odpływających rybek.

Tekst: Marcin Cieślak

Foto: Marzena Lemańska

 

Facebook

Get the Facebook Likebox Slider Pro for WordPress