Nie wiem czy zauważyliście, ale coraz większe znaczenie podczas zawodów rozgrywanych na mazowieckich łowiskach ma umiejętne znęcenie i odławianie leszczy. Coraz mniejszym natomiast może pochwalić się wszędobylska przecież płoć. To właśnie ten drugi gatunek towarzyszył mi gdy uczyłem się kilka lat temu podstaw wyczynowego „fachu”. Polubiliśmy się i z małymi wyjątkami (patrz Wykrot) uważam, że w miarę nieźle potrafię łowić te piękne i zarazem sportowe rybki. Jednak czy to Kanał Żerański, czy inne lokalne wody najistotniejsze staje się umiejętne łowienie bremesów. Dla płociarza zmniejszenie znaczenia pomarańczowookiej podczas zawodów, to od razu kilka oczek w dół we wszelkich tabelach i klasyfikacjach. Na to przecież pozwolić nie możemy.
Glinianka będąca areną moich leszczowych zmagań budzi się do życia.
Ostatnie zawody na flagowej wodzie mojego koła dobitnie potwierdziły ten fakt. W ubiegłym roku we wszystkich startach uzyskiwałem praktycznie tylko jedynki i dwójki sektorowe. W tym roku pojedynczy start zakończyłem w środku stawki i to z lipnym wynikiem. Wiem, że to żaden wyznacznik, bo sezon z powodu licznych obowiązków poza wędkarskich mam mocno relaksacyjny i częściej biegam na chwilę gdzieś z method feederem niż z tyczką. Wkoło łowiono jednak leszcze i inne średnie rybki, a płociowa taktyka nie przyniosła spodziewanego efektu. Postanowiłem zaprzyjaźnić się więc z leszczami i wylądowałem w wolny dzień na „Babskiej”. Misja jaką sobie obrałem to średnie ryby z tyczki. Żadnych skrótów i żadnych batów do łowienia drobnicy pod nogami. Klasyczny „wóz albo przewóz”:)
Zanętę i ziemię jak zwykle przygotowałem bardzo starannie. Za radą Marcina, redakcyjnego kolegi, który wspomniane powyżej zawody wygrał, zastosowałem z niemałymi oporami zanętę płociową!? Marcin użył mieszanki zawodniczej Stynka. Popukałem się na początku w czoło. Nastawiać się na leszcza i z premedytacją używać zanęty płociowej?! To przecież niepotrzebne szaleństwo! Z wynikami jednak się nie dyskutuję, bo właśnie leszczami kolega z redakcji wygrał imprezę. Po chwili przełamałem opór. Uważam, że nie sama mieszanka decyduje o końcowym sukcesie, a bardziej jej praca i odpowiednie połączenie z gliną. Ta ostatnia to klasyka. Połączenie ziemi i argili Górka. Chciałem jednak aby jakiś element dedykowany na leszcza pojawił się w moim towarze. Do rozrobienia mieszanki, użyłem więc Secret Bream’a syropu Winner, o korzenno ziołowym aromacie.
Z powodu upałów woda w gliniance opadła już ok. 80 cm, co mocno zburzyło rybom ich spokój. Doniesienia znad wody nie były więc zbyt optymistyczne. Nie nastawiałem się więc na eldorado i przygotowałem niedużo zanęty. Towar podzieliłem na trzy. Jeden kubeł z mieszanką zanęty i gliny oraz dwa wiaderka z samą gliną o różnym stopniu sklejenia. Postawiłem na jakość, a nie na ilość i na wstępne nęcenie ulepiłem jedynie 6 dużych kul resztę już samej ziemi podałem z kubeczka.
O to aby i robactwo było świeże i pachnące zadbał już sam Prezes:). Zamówiłem pół kilograma jokersa i pięćdziesiątkę ochotki. Zrezygnowałem zupełnie z innych rodzajów mięska. Co ważne w przypadku leszczy ochotka powinna być bardzo dobrej jakości i już nad wodą o to sami musimy zadbać! Szczególnie latem, gdy tego typu towar szybko się psuje i potrzebuje częstej wymiany wody na świeżą.
Ochotka nawet takiej jakości jak na zdjęciu w upalne dni potrzebuje opieki. Przepuszczamy przez sitko.
Sesję rozpocząłem przed 9. Postawiłem na zestawy zbudowane na żyłce głównej 0,12 z przyponami 0,07-0,08. Dwa z nich położyłem od razu na dnie 15 i 20 cm. Trzeci ustawiłem na styk, na wszelki wypadek aby sprawdzić przy okazji, czy płocie wejdą również chętnie w łowisko. Zanęciłem dwie linie, 11 i 13 metrów.
Glinianka ta jest dość specyficzna i jak na ten typ wody bardzo płytka. Zapomnijcie to głębokich lejach, gdzie dno spada gwałtownie na 3 czy 5 metr. Jeden brzeg to łowisko zupełnie płytkie, w tej chwili można tam przejść na 13 metrze i nie zamoczyć pępka. Na burcie jest już nieco głębiej, a liczne fałdy dna sprawiają, że dokładnie wygruntowanie jest tu kluczem do sukcesu. No chyba, że mamy fart i akurat tam gdzie położymy towar to będzie akurat to miejsce! Niektórzy tak mają, ale lepiej zaufać doświadczeniu.
Na początku sesji w łowisku zameldowały się niespodziewanie ładne płocie. Jednak jesteście pomyślałem, tylko dlaczego na ostatnich zawodach tak mnie zawiodłyście? Pierwsza myśl jaka mi przyszła, to jak tu dorwać Marcina za jego rady dotyczące mieszanki:) Na szczęście ryby były naprawdę solidnych rozmiarów i spokojnie wpisywały się w zbiór średniaków, które były celem mojego wypadu:) Byłem zadowolony, ale miałem nadzieję na leszcze. Jaśniejące z minuty na minutę niebo nastrajało optymistyczne na kolejne minuty z tyczką w dłoni.
………………………………………………………………………..
Po chwili w łowisko weszły karasie, które mocno budują wagę. Bardzo dobra kondycja ryb, świadczy o świetnej kondycji zbiornika. Co ciekawe tutejsze karasie na początku holu dają się prowadzić niczym dziecko za rączkę, gdy znajdą się w okolicy podbieraka dopiero dostają furii.
Na początku japońce nie powalają jeszcze rozmiarem, ale z czasem w łowisku pojawiają się większe sztuki.
Łowię dalej i pomimo tego, że wciąż odławiam coś fajnego a miękki amortyzator lateksowy 0,7mm płynnie i co najważniejsze często wyjeżdża ze szczytówki, czekam na bremesy. W pierwszej linii pojawiła się już drobnica, czyli to co brało mi podczas zawodów, ryby za 5 pkt. To znak, że czas donęcić i sprawdzić drugi wariant. Tam po wstawieniu nastąpił ultraszybki wjazd spławika pod wodę, a na końcu zestawu zameldował się 30 cm linek. Ryba ta, nieważne jakich rozmiarów zawsze sprawia frajdę i cieszy oko. Piękności:)
Po kolejnych donęceniach w łowisku pojawiły się w końcu leszczyki. Ot zawodnicze chlapaki, ale właśnie takimi rybami teraz się tu wygrywa zawody. Trzeba je łowić i nie pozwolić odejść do sąsiada. Wędkuję mi się bardzo dobrze. Luz spowodowany dobrym żerowaniem i małą ilością błędów pozwala mi ustawiać się od czasu do czasu do pozowania z rybką przed aparatem na statywie. Samotne wypady niestety oznaczają ciężkie fotografowanie jeśli chcemy zostawić sobie pamiątkę z wędkowania. Wracając jednak do relacji. Sytuacja z drobnicą powtarza się w drugiej linii. Na szczęście tej pierwszej nie zaniedbałem i również donęcałem. W tym wypadku mocno zaryzykowałem i podałem całą spożywkę. Opłacało się, bo do sporej ilości towaru przyszedł pan karp. Niezbyt duży, ale akurat taki którego spokojnie wyholowałem na amortyzator 0,7mm i przypon 0,07 mm. Może nie tak spokojnie byłoby podczas zawodów, bo karpik walczył jak lew i wybrał chyba z 15 metrów lateksu. Podczas rywalizacji ciężko by było nie sfaulować.
Czas szybko minął i trzeba było podjąć decyzję , że to już ostatni akcent mojej dzisiejszej wizyty na burcie. Po 4,5 godzinnej sesji byłem spełniony. Waga pokazała ponad 6 kilogramów ryb. Zważywszy na to, że w międzyczasie robiłem zdjęcia myślę , że wynik w okolicach 7 kilogramów był do osiągnięcia.
Prezentacja efektów wędkowania na burcie. Wszystkie rybki oczywiście trafiły z powrotem do wody.
Czy trening przełoży się w jakimś stopniu na zawody? O tym przekonam się jeśli tylko polosuję burtę. Trzeba jednak pamiętać, że często to dwa różne światy. Zawody rządzą się swoimi prawami, a treningi swoimi. Mimo wszystko było warto, bo dawno na wodzie naszego „ukochanego” związku, tak dobrze nie połowiłem:).
Tekst i Foto: Tomek Sikorski