Gdy w kalendarzu pojawi się czerwona kartka oznaczająca święto, to oczywiście każdego moczykija ciągnie nad wodę. Sami musimy sobie zadać wtedy pytanie przed wyborem łowiska, czy chcemy spotkać się ze znajomymi i pogadać, czy może w spokoju kontemplować naturę od czasu do czasu holując coś ciekawego? Ja tym razem wybrałem opcje gbura-samotnika i udałem się w pojedynkę na testy zanęty nowej, wcześniej nieznanej mi marki – Banol. Czy będzie to, zatem pierwsza randka, która zaowocuje dłuższą znajomością? Kto wie!
Rzeczywiście, choć nazwa w ogóle nic mi nie mówiła, to pierwszy kontakt z zanętami tej firmy sprawił, że zabrałem z naszego portalowego magazynu kilka paczek karpiowych i linowo – karasiowych i postanowiłem zobaczyć, do czego się nadają. Zapach na sucho zachęcał do wypróbowania. Miałem, więc do wyboru, czy udać się na komercje i kusić karpie, czy może gdzieś delikatnie przycupnąć w poszukiwaniu zielonych prosiaczków, które w maju są w szale żerowania. Dodajmy gwoli ścisłości, że testowany produkt to nie zawodnicze Hi-End, ale solidna półka ekonomiczna.
Z poszukiwaniem miejscówki mam przeważnie klasyczny dylemat. Tu nie, bo za dużo znajomych i zanim sobie porządnie połowię, to już mocno się nagadam. Tam za daleko i za głęboko, a tu za płytko. Jedno jest zawsze pewne. Na końcu okazuje się, że z kombinowania nic nie ma i znów wybrałem „najgorzej” jak mogłem. Wybór padł w końcu na niedalekie malownicze łowisko specjalne, o którym swego czasu pisaliśmy. Dlaczego wybrałem najgorzej? Po przyjeździe na miejsce moim oczom ukazał się prawdziwy „Pekin”! Cały staw niemal zajęty. Kara musi być pomyślałem, bo kto normalny o 7 przyjeżdża w dzień wolny na ryby? Toż to prawie wieczór! Z jednej strony łowiska odbywały się całodniowe zawody karpiowe, a z drugiej zbiornik obsadzony był w całości rządnymi przygody weekendowymi wędkarzami.
Tylko jedno miejsce niemal przy samym wejściu było wolne. Właścicielka mówi, że czasami ktoś i tu coś złowi, ale minę ma nietęgą. Nie ma to dla mnie jednak znaczenia, bo będę wędkował daleko, więc prędzej czy później do czegoś się dobiorę. To ciekawy akwen. Woda z niego nie jest spuszczana na zimę, więc rybki trochę dziczeją i jak wieść niesie wędkarze czasami schodzą stąd na zero. Była jednak szansa połowić normalnych ryb, które czuć na kiju, a nie tylko zawodniczej biżuterii. Do pokrowca trafiły wędki do method’y i match’a. Tyczka i wszelkie wyczynowe atrakcje pozostawiłem tym razem w domu. Niech odpoczną, a przede wszystkim niech odpocznę ja!.
Do wypróbowania towaru wybrałem 2 paczki zanęt karpiowych w kolorze czerwonym i o wyraźnym owocowym aromacie. Jedna z nich dodatkowo w opcji wanilia. Po za tym skład mieszanek jak się okazało był identyczny.
Dwie paczki taniej zanęty w zupełności wystarczą na kilkugodzinną sesję nawet na łowisku specjalnym.
Pierwsze, co przykuwa uwagę to „bogatość” mieszanki. Masa większych składników i ogromna ilość pelletu w zanęcie sprawia, że testowany produkt, choć należy do segmentu tanich mieszanek, to można uczciwie powiedzieć, że jest bogato doprawiony składnikami utrzymującymi ryby w łowisku.
Tego dnia łowiąc na metodę i matchówkę zależało mi jednak na tym, aby wszystko dobrze kleiło. Niestety klej został w domu, więc musiałem sporo grubych frakcji odsiać.
Z prawej strony cały pellet z 2 paczek zanęty przesiany już po połączeniu z gliną. Stąd ciemna barwa.
Ilość pelletu z dwóch paczek robi wrażenie. Składniki tego typu długo „ piją” wodę, więc tę zanętę należało namoczyć już dzień wcześniej. Wtedy to duże frakcje elegancko wchłoną wodę i będą miękkie i odpowiednio klejące.
Podczas przygotowań zaobserwowałem kątem oka, że nic specjalnie się nie dzieję, a sąsiedzi siedzą z marsowymi minami z rzadka przerzucając jedynie nieruchome wędziska. Postanowiłem zanętę przyciemnić i zubożyć. Przekonała mnie do tego ogromna ilość łowiących, czyli masa zanęty już w wodzie, słabe brania oraz karpiarze, którzy przez noc podczas zawodów mocno zasilili już wodę w proteinę. Dodatkowo glina dociąży moją mieszankę.
Moje porządne przygotowania, wynikające z resztą z błędu niemożności zdecydowania się do ostatniej chwili, czy liny czy karpie, zaowocowały długaśnym kombinowaniem nad wodą. Dbałość o przygotowanie towaru wyniesiona z zawodów spotyka się często z uśmieszkami i uszczypliwymi komentarzami w stylu: „ tyle sprzętu nic talentu”, „kombinuje jak koń pod górę ” jak nie bierze, to nie bierze narobi się i tak nic nie złowi” Do czasu!
Zanęta mocno zubożona, szybko złapała barwę argilli Górka. Po kilku przesianiach, i stopniowym dowilżaniu mieszanka w końcu zaczęła odpowiednio kleić. Dodam tylko, że gdybym łowił tyczką to specjalnie bym się tym nie przejął. Karpiowate w trudnych warunkach i przy słabym żerowaniu lubią pół luźną zanętę sypaną z kubka niemal na głowę. Pobudza je to do mocno do żerowania i czasami przesądza o sukcesie. Wtedy Banol „prosto z paczki” ze swoją mnogością pelletu i innych grubych frakcji zdaje się być, świetną propozycją na relaks z zestawem skróconym.
…..
Całość dopełniła niewielka porcja martwych robaków zalana odrobiną melasy z wodą. Ta niezwykle skuteczna przynęta i element zanęty na duże ryby przy planowanym łowieniu metodą odległościową jest koniecznością, bo żywy robak rozbije nam kule. To samo tyczy się mieszanki aplikowanej do koszyczek zanętowego od metody. Chcemy na wszelki wypadek mieć robaki? Musimy je wcześniej unieruchomić. Posiadanie choćby niewielkiej ilości mięska przy słabym żerowaniu karpiowatych może czasami uratować nam skórę. Bywa, że kukurydza, pellet i inne grube przynęty nie są chętnie pobierane przez przejedzone już ryby- także na komercji!
Swoją drogą tego dnia kukurydza, była kolejną rzeczą, o której zapomniałem;)
Pierwsza do wody na odległość około 50 metrów trafiła metoda, a ja mogłem wziąć się za nęcenie match’ówki. 15 kul spokojnie wystarczy. Odległościówkę ze względu na silny boczny wiatr zaplanowałem na 25 metr, żeby w razie pogorszenia się jeszcze warunków, spokojnie dorzucić wagglerem i celnie donęcić z procy.
Wstępne nęcenie pod matchówkę. Zanęta nabrana jedna ręką gwarantuje praktycznie równe „pociski”.
Ku zdziwieniu moich sąsiadów na pierwsze brania nie musiałem długo czekać. Na metodzie i na match’u zameldowały się niebrzydkie karasie srebrzyste, takie po około pół kilo. Silne i walczące rybki sprawiły mi radość. Już wiem, że dziś będzie dobrze:)
Na kolejne brania nie czekam długo. Znów na haku melduje się kilka karasi. W końcu czuję znacznie większy opór i z wody wyłania się wąsaty pyszczek karpia pełnołuskiego. Nie są to wielkie osobniki, ale dla waleczności tych piękności tu przyjechałem. Nic więcej mi nie trzeba.
Trafił się też większy osobnik jednak po kilkudziesięciu sekundach spiął się z haka. Dorzucam kulkę pod odległościówkę i dalej spokojnie łowie karasie. Od czasu do czasu trafia się karpik. Czasami mam dublet. Dzieje się sporo, aż dziw bierze, że po bokach u sąsiadów wędziska wciąż stoją nieruchomo. Jedynie jeden z wędkarzy wyciąga płotkę blisko brzegu, a w innej części akwenu padają pojedyncze ryby. U mnie szał i pomyśleć, że żadnych wydumanych specjałów w wiaderku nie mam. Aby dobrze sobie w tych warunkach połowić wystarczyła ekonomiczna zanęta karpiowa Banol zmieszana z gliną i odrobiną parzonego robaka. Prosto i skutecznie. Nieznaczna ilość pieczywka fluo dopełniła całości. Dzień jest wietrzny i w ogóle pogoda jakaś niestabilna. Słońce opala, wiatr jednak porządnie psuje szyki, a ja jak widać siedzę opatulony w kaptur. Dodatkowo zimna noc mogła sprawić, że ryba nie żeruje tak dobrze jakby wędkarze w ten wolny dzień sobie życzyli. Niektórzy się poddają i powoli zwijają do domu. Kolejne rybki są jednak kwestią czasu. Ryby biorą zgodnie z regułą, na wędzisku z metodą, co prawda trochę rzadziej, ale meldują się karpie, a na odległościówce – karasie. Dziś trudno było utrzymać przy bocznym wietrze stabilnie przynętę, co zdecydowanie bardziej na match’u pasowało karasiom niż karpiom, ale zdarzają się wyjątki.
Ten przepiękny karaś skusił się na stabilnie podaną przynętę zatopioną w koszyczku do metody.
Ryby są w naprawdę świetnej kondycji. Pięknie walczą, a delikatne blanki wędki przenoszą każdy ich ruch na rękojeść. Subtelne
łowienie jak na akwen komercyjny przyniosło dziś pożądany efekt.
……..
Łowię do wyczerpania zanęty. To dzieje się dość szybko, bo wędkuję aktywnie często donęcając pod odległościówkę i przerzucając metodę. W trudnych warunkach tak trzeba. Nie ma czasu na lenistwo. Ostatni rzut i jeszcze jeden pewny odjazd, ale hol jakiś dziwny. Niespodzianka. Na brzegu pojawia się niewielki linek. Mały a cieszy.
Przyszła pora na sesję zdjęciową. Łowiąc samemu i korzystając ze statywu zawsze należy to dobrze zaplanować wcześniej, by zbyt długo nie męczyć ryb na brzegu. Czasem pomogą sąsiedzi;)
Po pamiątkowej fotce rybki wracają do wody. Pomagały mi w tym dzieci łowiących obok sympatycznych wędkarzy, którzy przyszli właśnie spróbować swych sił. Edukacja catach & release ma sens nawet na komercji.
Podsumowanie:
Czy można zatem bez ryzyka wziąć ze sobą paczkę taniej zanęty firmy Banol na rekreacyjne wędkowanie i dobrze sobie połowić? Oczywiście, że tak i będę namawiał do testowania produktów takich jak ten. Nie twierdzę, że to mieszanka na zawody, bo taką z pewnością nie jest, ale na relaks z wędką jak najbardziej. Mniej znana firma na opakowaniu nie oznacza, że w środku nie znajdziemy porządnego towaru. To także dobra propozycja dla posiadaczy mniej zasobnego portfela. Trzeba oczywiście zgłębić podstawowe zasady przygotowania mieszanki zanętowej. Wędkarze posiadający doświadczenie zawodnicze nie mają z tym problemu. Co jednak, gdy takiego chrztu bojowego nie przeszliśmy? Tego trzeba się nauczyć, bo nawet najlepsza i najdroższa mieszanka źle przygotowana, nie gwarantuje nam sukcesu. Prosto i skutecznie połowimy także na ekonomiczne produkty. Pierwsza randka była udana. Na drugiej będzie czas na wypróbowanie mieszanki lin – karaś, co ciekawe o zapachu do znudzenia przypominającym goździkowo-cynamonowy atraktor płociowy znanego producenta na „S”:) Kto wie, co wtedy zagości w moim łowisku? Jedyne, do czego bym się przyczepił na dzień dobry to cienka folia w którą pakowane są zanęty, a która bardzo łatwo ulega uszkodzeniu.
Pełną ofertę produktów firmy Banol znajdziecie pod linkiem; http://www.zanety-banol.pl/
Tekst i foto:
Tomek Sikorski