Koniec października przyniósł iście zimowe chłody. Temperatura bliska zeru, a w nocy przymrozki. W dniu naszych połowów było zimno i deszczowo, ale brak słońca wynagrodził umiarkowany wiatr. Nie jestem zwolennikiem trzęsącej się łajby i huśtawki na wodzie. Kompani z resztą też nie.
W przystani tłok a to przecież środek tygodnia. Czyżby drapieżniki obudziły się na dobre?
Pierwsze dobrze znane nam miejsce od którego rozpoczynamy zmagania z rybami to ”betony”. Już w pierwszych rzutach na hakach meldują się okonie. Cóż bankówka to bankówka! Dobre 30 minut obławiania przyniosło kilka ”fajnych” garbusów.
Zaczynamy ”trokowanie”
pierwszy rzut
Jonek i jego pierwsze ryby
Piotrek i jego zdobycz
oraz mój ”betonowy” okoń
Największego okonia z tego miejsca wyłuskał Piotrek.
Tak prezentuje się łowca z 26 cm pasiakiem
Ciekawostką był fakt złowienia przez Pawła małego sandacza. Mały ”wampir” wziął na fioletowy paproch podany na okoniowym bocznym troku.
Potem nie było już tak kolorowo. Wczesnojesienne miejscówki przynosiły nam pojedyncze okonie.
pojedynczy garbik z ”Patyków”
Dobre półtorej godziny nie potrafiliśmy namierzyć ryb dlatego postanowiliśmy sprawdzić doły przy moście. Grunt około 5 – 6 metrów namierzyliśmy na echu. W tym miejscu udało mi się wpasować w gusta okoni. Niemal każdy rzut kończył się wymiarową rybą.
autor z rybami z dołka
Piotrek też punktował a Paweł postawił na szukanie większych okazów mętnookich. Niestety oprócz kilkunastu garbatych w przedziale od 20 do 27 cm nie udało nam się skusić nic innego.
okoniowy dublet z miejscówki przy moście
Następną miejscówką była rynna. Tutaj o dziwo żaden z nas nie miał nawet brania. Główki,boczny trok, przynęty sandaczowe i szczupakowe nie zdawały egzaminu. Ryb po prostu w tym miejscu nie było. Ostatnie kwadranse postanawiamy poświęcić szczupakom. Pas głębszej wody przy trzcinach powinien być teraz idealny. Przypuszczenia sprawdziły się bo już w pierwszych rzutach Piotrek zaciął zębatego, ale po emocjonującej walce ryba spina się przy łódce. Szkoda bo szczupak był naprawdę ładny. Nie był widocznie fotogeniczny bo wolał zostać w swoim żywiole. Następne branie mam ja ale pośpieszam zacięcie. Ślady na dragonowskim ”Renokillerze” świadczą że ryba trafiła w ogon stąd pudło. Wieczorem wracamy na ”betony” i doławiamy po kilka pasiaczków. To były ostatnie rybne akcenty tej wyprawy.
wieczorny okoń
Udany wypad, ale z dwoma pewnymi miejscówkami. Ryby smakowały tylko w fioletach. Tak w skrócie można go podsumować.
Tylko jedna zasada – no kill
Do następnego!
Tekst i foto: Marcin Cieślak, foto : Piotr Cieślak, Paweł Cieślak
Film: Paweł Cieślak