Kolejna wizyta nad odrzańskimi brzegami przypadła tym razem na początek lata. Upalny lipiec przypomniał o sobie na tyle mocno, że w pewnym momencie podważyliśmy sens całej wyprawy. W godzinach przedpołudniowych z nieba miał lać się żar, a upał 35 stopni miał dotknąć regionu do którego właśnie zmierzaliśmy. Z obawami ale i nadzieją jednak pojechaliśmy. Skwar wygonił znad wody wszystkich wędkarzy bo nad wodą nie było żywego ducha. Lubię takie wypady, gdy na spokojnie można popatrzeć na rzekę i troszkę ją „poczytać” zanim rozłożymy sprzęt. Nad brzegami mazowieckiej Wisły zazwyczaj jest tłoczno i często nawet w środku tygodnia nie ma pewności, że bankówki będą wolne. Wcześniej nad Odrą byliśmy w okresie zimowym na jednej z ostróg. Grunt miał wtedy zaledwie metr wody a mimo to fajne ryby wyjechały z wody. Byliśmy ciekawi czy upalne dni i głębsza woda dadzą nam skutecznie połowić.
Moje stanowisko.
Glina rzeczna wiążąca. To z niej zrobiłem wałki, które podkleiłem bentonitem.
Leszczową zanętę wymieszałem ze sweet mix fluo- fantastyczny, słodki dodatek.
Rano nieco na macanego szukałem ryb bez nęcenia. Chciałem zobaczyć przed podaniem stołówki gdzie najlepiej to zrobić. Piotrek postawił na 40 metr a ja na 30. Jako, że siedzieliśmy na tej samej główce nie chcieliśmy sobie przeszkadzać, lub blokować się tą samą linią. Taktyka była prosta, na start podajemy wałeczki z mocno doklejonej gliny z robactwem a potem nęcimy czystą spożywką i koszyczkami, oczywiście z modyfikacjami robaków wedle uznania. Ja często dodawałem mrożonych białych a Piotrek do koszyka dość często wkładał kastery. Muszę przyznać, że obaj postawiliśmy na bardzo syto zastawiony stół. Na start do wody podaliśmy po 12 wałeczków. Na samym początku o bladym świcie na kiju meldowały się tylko krąpie. Ryby wielkości dłoni nie powalały na kolana. W drugim rzucie wyjąłem z wody pierwszego leszcza. Ryba ważyła w granicy półtora kilograma. To był dobry prognostyk na to co miało się wydarzyć.
Kleń choć nie za duży, cieszy. W mazowieckiej Wiśle łowię ich jak na lekarstwo.
Ranny leszczyk
Potem do stołu przypłynęły grube, odrzańskie krąpie. Niektóre krąpasy ważyły na pewno 700- 800 gram. Tłuste, waleczne ryby brały dosłownie na wszystko. Potem wyjęliśmy z kompanem po kleniu. Klenie okazały się amatorami kukurydzy i pędraków, które przed wyjazdem udało się dostać w sklepie wędkarskim. Gdy tylko brania gasły donęcaliśmy kolejną porcją wałeczków. Średnio po 8-10 wałków. Zabieg był bardzo skuteczny ponieważ w pewnym momencie ustawiliśmy grube leszcze. Ryby brały dosłownie co rzut a w pewnych momentach niemożliwe stało się łowienie na dwa kije. Łopaty ważyły od kilograma do dwóch i pół kilograma. Grube leszcze dość szybko opróżniały z mięsnej wkładki zalegający na dnie towar, dlatego kluczowe było donęcanie. Musiało być dużo i grubo. Słońce paliło już wyraźnie a ryby ciągle brały. W tym dniu złowiliśmy 32 leszcze, niezliczoną ilość krąpi i kilka kleni.
700 gramowy krąp- piękna ryba
Duży leszcz zawsze cieszy.
I kiedy wydawało się, że udany dzień zakończy się pięknymi leszczami zanotowałem dziwne branie. Ryba zabierała kij, po czym poluzowała szczytówkę a przypon był już przecięty. Na początku podejrzewałem przypadkowego drapieżnika, który zębami obciął żyłkę, potem jednak sytuacja powtórzyła się a ja poczułem przyjemny pulsujący ciężar. Niewiedziałem z jakim przeciwnikiem mam od czynienia, aż do momentu gdy ryba ruszyła pod prąd rzeki. Starałem się bardzo wysoko holować rybę, co na moje szczęście udało się. Brzana długości 55 centymetrów zawitała na macie. Przy kolejnym braniu niestety znowu byłem bez szans dlatego, że ryba od razu przecięła przypon. Domyśliliśmy się, że brzany chwytają przynętę w pyszczek i szurają po dnie co powoduje obcięcie przyponu przez wszechobecne na dnie małże. Teoria potwierdziła się gdy jedną z holowanych brzan straciliśmy pod brzegiem ostrogi. Ryba zanurkowała do dna i przecięła przypon o ostre jak brzytwa muszle. Mimo wszystko był to jeden z najwspanialszych wędkarskich dni, pełen brań, holi i cudownych ryb. Jeszcze tu wrócimy!
Brzanowa piękność
Tekst i foto: Marcin Cieślak