W tym roku wiślana woda rządzi się swoimi prawami. Był już czas kiedy woda wróciła do koryta, aby za chwilę wylać na pobliskie brzegi i zatopić najlepsze opaski i ostrogi. Tak to już jest, że pomijając oczywiście stany powodziowe najlepiej na Wiśle łowi się kiedy woda jest niska lub… wysoka. Średnie stany w moim odczuciu są po prostu najgorsze. Przy wysokiej wodzie znam kilka przybrzeżnych rynien, które są dostępne z wysokich gliniastych burt. Wtedy wodę ma się pod nogami a i ryby bardzo często zaglądają niemal pod sam brzeg. Przy niskiej wodzie odsłaniają się wszystkie znane mi opaski. Można wtedy kombinować i przebierać bez liku. Szukać ryb w pierwszej lub drugiej rynnie. Idealnie widać także prądy wsteczne a co za tym idzie ryby w tym leszcze są prostsze do złowienia. Przy średnim stanie wód nie da się wejść na opaski a i z wysokich burt łowi się niedobrze bo zwyczajnie pod wspomnianymi nogami brakuje rybom dachu nad głową. Moja kolejna wyprawa przypadła właśnie na okres średnich stanów Wisły.
Wygląda pięknie. Oby woda kryła ryby.
Wiślana opaska jeszcze pod wodą.
Chwilę po zrobieniu zdjęcia miejscówki miałem piękne branie.
Nie miałem bladego pojęcia gdzie jechać. Miejsce wytypowałem losowo. W ruch poszły mapy Google i obserwacja z satelity gdzie widać rynny, a gdzie rzeka naniosła piachu. Oczywiście brałem także pod uwagę dojazd nad wodę. Na nieznanych miejscach odpuszczam zostawianie auta niestrzeżonego. Samochód musi być w zasięgu wzroku. To mój absolutny warunek. Metodą prób i błędów w końcu udało się znaleźć zakrzaczoną część lekko odsłoniętej opaski. Nie była ona co prawda kamienista a raczej mocno zamulona z pojedynczymi wystającymi kamieniami. Wybaczcie, że nie podam dokładnych namiarów miejscówki, ale to jedyna meta jaką znam, darząca rybami przy średnim stanie wody. Wolę więc zachować ją dla siebie. Po przybyciu na miejsce zrobiłem szybką sondę, aby wymacać głębokość, sprawdzić uciąg i zbadać na tyle ile to możliwe dno. Zaczepów w łowisku nie miałem, a dno było twarde. To w mojej ocenie bardzo dużo jeśli chodzi o miejsce. Uciąg oscylował w granicy 80 gramów. Warunki do wędkowania zdawały się być bardzo dobre.
Dziś stawiam na Red Feeder i leszczowy Competition od Fiskeri
W zanęcie jak widać mrożone robaki i płatki.
Jeśli chodzi o zanęty postawiłem na miks składający się z zanęty piernikowej Competition oraz zanęty Red Feeder od firmy Fiskeri. W tym roku bacznie przyglądam się zanętom tej firmy i przyznam szczerze, ze jestem bardzo pozytywnie zaskoczony. Mieszankę zmelasowałem i dodałem do niej płatki i mrożone kolorowe i białe robaki w ilości 400 ml.
Ranny ptaszek a właściwie leszczyk.
Wędkowanie zacząłem o świcie. Nie nęciłem wstępnie. Na start postanowiłem bardzo szybko, dosłownie co dwie minuty popracować koszyczkiem do łowienia i w ten sposób zbudować łowisko.
Na początku do stołu przypłynęła drobnica. Moim łupem padł kiełb i malutka certa. Potem dość sprawnie i szybko odłowiłem dwa mikro krąpie. Pierwszy leszcz przypłynął w zanęcone miejsce po około godzinie. Potem w łowisku pojawiły się kolejne sztuki. Zauważyłem, że wszystkie ryby wzięły dosłownie dwie, trzy minuty po zaparkowaniu zestawu w łowisku. Dłuższe oczekiwania na brania były bezcelowe. Jeśli przez choćby pięć minut nie było brania, należało wyjąć zestaw z wody, uzupełnić zanętę w koszyku i posłać go znowu do wody. Monotonny proces powtarzałem przez całe wędkowanie. Opłaciło się!
Najmniejszy bremesik.
Jeśli woda się utrzyma znowu zawitam w zamulonej opasce i zapoluje na leszcze.
Potarłowe leszcze zasługują na powrót do swojego domu.
Wodom cześć.
Tekst i foto: Marcin Cieślak