Początek tego wędkowania nie zapowiadał, że będzie to prawdziwy dzień konia! Wybrałem się na zbiornik położony w środku lasu, na którym chłopaki z teamu z powodzeniem łowili karasie na methodę. Z racji tego, że otoczenie jest często ważniejsze dla mnie niż same ryby, to wolę pojechać gdzieś gdzie jest masa drzew, trzcin, ptaków i zwierzaków, niż tam gdzie jest więcej ludzi. Ale od początku.
Ranek nie nastrajał optymistycznie, bo termometr o 5 rano wskazywał tylko 2 stopnie celcjusza. Zimne noce nie zwiastują specjalnie udanych połowów. Ubrałem się zatem ciepło, standardowo na cebulę i ruszyłem w drogę. Dawno nie łowiłem na methodę i pomimo zimna nie zmieniłem swoich planów. Mogłem wziać klasyka, ale nie chciałem łowić drobiazgu. Wóz albo przewóz. Na szczęście z godziny na godzinę temperatura rosła.
Do wędkowania wybrałem pellet Profess o smaku mielonki oraz zanętę z serii READY o smaku wanilia, piernik i scopex również od Profess’a. Zanęta bardziej klasyczna, a pellet gdyby ryby miały bardziej mięsne apetyty. Co ważne zanęta była ciemna, a na tym ze względu na charakter łowiska zależało mi dość mocno. Miałem zamiar wypróbować trzy warianty podawania towaru, czyli zanęta, mix, i sam pellet.
Początkowo zgodnie z przewidywaniami nic się nie działo. Woda bardzo zimna wskazywała na to, że czysty pellet tego dnia raczej się nie sprawdzi. Zacząłem więc podawać czystą zanętę i miksy. Jeśli chodzi o przynęty, to na bagnecie lądowały waftersy o różnych smakach. Na początku bardzo ostrożnie podawałem naturalne aromaty. Dopiero potem deko poszalałem, ale o tym za chwilę. Taktyka była taka, że jedną linię będę budował dość gęsto, czyli dorzucał towar co ok 7-10 minut. Linie dalszą będę donęcał co 15-20 minut, czyli dwukrotnie rzadziej niż 30 metr.
Solidna porcja ciemnej zanęty w miksie z pelletem w końcu zainteresuje ryby:)
Na pierwsze branie czekałem ponad 2 godziny. Nie byłem specjalnie zdziwiony i zdołowany tym faktem. Czaple rozpoczynały swoje śpiewy, wysoko nad głowami słychać było piski wypatrujących ofiar jastrzębi, a łabędzie za wszelką cenę chciały mi pokazać, że to ich zbiornik. Te wszystkie atrakcje sprawiają, że można dłużej na branie poczekać.
Pierwszy, mocno wyczekany hol.
Niewielki, ale przepiękny linek
Warto dodać, że w międzyczasie zaczęło się mocno rozpogadzać i ocieplać. Nie lubię takich skoków temperatury, ale była nadzieją że ryby się obudzą i zaczną porządnie żerować liny i karasie. Warto dodać, ze temperatura na koniec wędkowania wynosiła 20 stopni!!! 18 kresek na termometrze różnicy, to spore wahania, ale liny się rozkręcały i wchodziły w towar co raz chętniej.
Jedną wędkę miałem zaklipsowaną na 65 metrze, dość blisko sitowia, a drugą na ok 30 metrze na otwartej wodzie. Prawdopodobnie słońce, sprawiło, że ryby chętniej ustawiały się w środku akwenu, a nie bliżej roślinnych kryjówek.
Duży, przepiękny lin ze środka akwenu. Ryba skusiła się na waftersa Profess o smaku tutti – frutti
Kolejne ryby meldowały się w łowisku. Ciekawe, że były to same liny. Nie wiem czym spowodowany był brak karasi, których przecież w takich zbiornikach jest zdecydowanie więcej. Jedno jest pewne. Im było cieplej, tym ryby chętniej pobierały nawet dość odważne, kolorowe waftersy i dumbellsy.
Ananasowe dumbellsy mają taki zapach, że samemu chce się je schrupać.
Jeśli chodzi o smaki, to od sasa do lasa. Gdy słońce było już wysoko nie miało to znaczenia. Ryby rozkręciły się i brały na różne rarytasy.
Kolejny piękny lin na tutti-frutti
Około 13 zakończyłem wędkowanie z 8 linami i linkami na koncie. Ryby brały bardzo pewnie, a raz ledwo co zdążyłem złapać dolnik znikającej w wodzie wędki. Piękny dzień nad wodą. Ptaki śpiewały i ryby też nie zawiodły.
Tekst i foto:
Tomek Sikorski
jeśli macie pytania to zapraszam na mój profil