Na to spotkanie czekaliśmy już od dawna. Masa obowiązków spowodowała, że ostatnio zamiast na rybach widzieliśmy się z Tomkiem Iwanowskim, jedynie przy kubku kawy. W końcu udało się jednak doprowadzić do wspólnego wędkowania. Tym razem umówiliśmy się u naszego szanownego kolegi na jednej z wiślanych opasek. Jak było? Przeczytajcie.
Na miejscu przywitał nas przepiękny wschód słońca.
Wisła w okolicach Puław to piękna i nieprzewidywalna rzeka. Dlatego chcieliśmy właśnie tam spotkać się z Tomkiem Iwanowskim, wspaniałym wędkarzem, przesympatycznym kolegą i jednocześnie producentem świetnych zanęt marki Stynka. O osiągnięciach wędkarskich naszego gospodarza pisaliśmy w poprzednich relacjach z naszych spotkań, więc możecie sobie w wyszukiwarce na stronie to wszystko odnaleźć.
Skoro świt zabraliśmy się za rozkładanie naszych feederowych stanowisk. Na zdjęciu Ja i Paweł
Tym razem ekipa moczykje.net postawiła na feedery, a Tomek Iwanowski jako jedyny wędkował tyczką. To fajny sprawdzian, co w podobnych warunkach na niezbyt głębokiej, ale jednak wartko płynącej rzece, będzie skuteczniejsze. Jedyne czego się baliśmy to fakt, że rankiem było raptem 4 stopnie powyżej zera. Zastanawialiśmy się jak takie spore ochłodzenie wpłynie na ryby.
Tomek jak zwykle uśmiechnięty.
Wybraliśmy losowe stanowiska, dość blisko siebie, aby móc spokojnie pogadać, pożartować i wymienić wnioskami z wędkowania. Po wstępnym rozstawieniu stanowisk zabraliśmy się za przygotowanie towaru.
Najważniejsze to być pewnym towaru , którego się używa. Słodka leszczowa Stynka z naturalnych składników nigdy nas nie zawiodła.
Zanęta produkowana przez Tomka jest bogata w składniki, na tle jasnobrązowej bazy widać drobinki pieczywka fluo, co zdecydowanie lubią wszystkie rzeczne gatunki ryb, a i na wodzie stojącej się sprawdza.
Najwięcej pracy miał oczywiście Tomek, który musiał zanętę Stynki wymieszać z gliną, dokleić to wszystko odpowiednio na wstępne nęcenie oraz później w innej konsystencji do kubka.
My mieliśmy łatwiejszą pracę. Wymieszaliśmy zanętę Stynka Leszcz Waniliowy w jednym kuble dla wszystkich. Zrezygnowaliśmy z ziemi i gliny. Dodaliśmy sporo pieczywa fluo. Po rozdzieleniu na trzy porcję, każdy z nas indywidualnie to wszystko sobie dosmaczał i przede wszystkim dodawał odpowiednią ilość robactwa. Byliśmy gotowi na spotkanie z rybami.
Mój towar był bardzo bogaty w robactwo. Miał znęcić i utrzymać ryby w polu nęcenia.
Już w pierwszych rzutach pojawiły się pierwsze rybki. Ryby najszybciej pojawiły się u Marcina.
Były to przeważnie przyzwoite płotki, krąpie…
Mi trafił się z samego rana niewielki sum, który oczywiście wrócił od razu do wody. Wędkowanie rankiem nie było najłatwiejsze i sporo fajnych ryb zostawiłem w wodzie. Nie mogłem wysiedzieć na swoim miejscu gdyż poranne promienie słoneczne nawet w okularach sprawiały, że niemal płakałem. Obserwowałem więc często swoje wędziska z boku. Branie były gwałtowne, a bieg po kamieniach kilka razy mógł skończyć się źle nawet dla moich wędek:)
Wędki przyginały również brzany, a raczej brzanowe przedszkole, które oczywiście do siatki nie trafiało, tylko jak nakazuje stara wędkarska tradycja, wysyłaliśmy je od razu po rodziców i dziadków:)
Paweł i jego „brzanka”
Krótko po pierwszych braniach niestety woda zamarła! Zaczęliśmy kombinować, szukać ryby, a nasz gospodarz zastanawiał się nawet żebyśmy się przenieśli w inne miejsce. „Przejechaliście taki kawał, chciałbym żebyście fajnie połowili” – martwił się Tomek. Ja z kolei uspokajałem go, że przyjechaliśmy się przede wszystkim spotkać, a ryby fajnie jak są, ale nie napinamy się. Dodatkowo zaczęliśmy dopiero wędkowanie. Złowiliśmy ryby które gdzieś tu w najbliższej okolicy się znalazły, a teraz jest pora na budowanie łowiska. Jeszcze przyjdą! Nie pomyliłem się, bo kilkanaście minut po moich słowach pojawiły się znów brania. W siatkach pojawiły się certy, krąpie płocie, kleniki i leszczyki.
Ryby rozkręcały się powoli. Nie było brań non stop i trzeba było mocno pracować i bardzo często przerzucać zestawy. Każdy z nas próbował różnych sztuczek aby znęcić więcej ryb. Do koszyka wędrowały raz większe raz mniejsze porcje robaków, na haczyk zakładaliśmy również różne kombinacje. U mnie zdawało się najbardziej skuteczne były żółte „białe”, to na nie miałem najwięcej przygięć. Łowiłem najniżej i choć podczas takiego wędkowania feederem nie ma to znaczenia, jednak stanowisko było dobre. W innej sytuacji był Marcin, który zamykał opaskę i ewidentnie brakowało u niego ryb i spokoju, bo łódki turystyczne dość mocno utrudniały mu łowienie.
Woda w miejscu gdzie łowiłem miała ok 1,2 m głębokości, a nurt był dość spory. Trzeba było często pracować, a jeśli chodzi o ryby , to spodziewałem się raczej rzecznych przecinaków w postaci kleni, jazi, cert, a może brzan lub świnek. Niespodzianką były dwa ładne leszcze które bardzo mocno walczyły w szybkim nurcie.
Tomasz Iwanowski musiał również dużo pracować aby skusić rybki do brania. Niemal Po każdej rybie do wody musiała lądować kuleczka podana z kubka. Efektem tych starań była min piękna, medalowa świnka!. Tomasz spiął również około wymiarową brzanę. Nam trafiały się niestety mniejsze.
Ja również miałem przyjemność wyholować wiślaną świnkę. Mniejszą od tej gospodarza ale pięknie murującą do dna rybę powyżej 42 cm.
Około południa przyjechała Monika, żona Tomka i przywiozła nam drugie śniadanie;) Delektowaliśmy się przepysznymi rogalikami wypiekanymi własnoręcznie tego ranka i pyszną kawą z ekspresu.
Takiej kawy na rybach jeszcze nie piłem. Cóż w świetnej atmosferze zjedliśmy drugie śniadanie, które z powodu wspaniałych rogalików przedłużało się dość mocno. W tym czasie nie donęcaliśmy łowiska i to był z naszej strony taktyczny błąd bo jak się okazało, ryby nam uciekły.
Po przerwie śniadaniowej doławialiśmy bardzo nieliczne ryby i tylko Marcin, nadrabiał wcześniejsze straty, bo udało mu się znęcić krąpie i leszczyka.
Po 15 tej ponownie przyjechała Monika z przepyszną pizzą i po objedzie trzeba było się zwijać, bo przed nami jeszcze kawał drogi do pokonania. W świetnych humorach, wyłowieni w pięknych okolicznościach przyrody i w doskonałym towarzystwie podsumowaliśmy nasze wyniki.
To był dobry wędkarski dzień, który zaostrzył nam apetyt na kolejną wizytę nad Wisłą w okolicy Puław. Być może uda się złowić jeszcze ładniejsze świnki i tym razem może sporo większe brzany? Oby. Dziękujemy Tomaszowi Iwanowskiemu za gościnę, świetny towar do wędkowania w postaci zanęt i glin Stynka , a Monice za wspaniałe jedzonko i miłe rozmowy. Bardzo nam miło było Cię poznać!
Tekst: Tomek Sikorski
Foto: Tomek Sikorski, Marcin Cieślak, Paweł Cieślak