ZAWODY

ZDĄŻYĆ PRZED POTOPEM CZYLI RZECZNY FEEDER PODCZAS PRZYBORU

Ostatnie susze dały mocno się we znaki chyba wszystkim. Woda była niska już wczesną wiosną i zapowiadało się, że  cały sezon odbębnie przy typowych niżówkach. Ostatnie ulewy jednak zmieniły wszystko. Woda ruszyła w górę. Przyznam szczerze, że jadąc nad rzekę nawet przez myśl nie przyszło mi, że stan wody będzie przypominał niemal przedpowodziowy. Rzeka ledwo mieściła się w korycie, a gdzieniegdzie zaczęła wylewać się na pobliskie łączki i polany. Tak wysoki stan wody nigdy nie zwiastował niczego dobrego. Ryby zwyczajnie nie lubią „powodzi” i przepadają gdzieś, kryjąc się w dołach. Nie muszę chyba dodawać, że uciąg oscylował w granicy 200 albo i 300 gram. W każdym bądź razie setką w nurcie mógłbym dosłownie fruwać.

Przybór wody. Kiedyś była tu wysoka skarpa.

Tak duża ilość wody w Wiśle to niewątpliwie rzadki widok ostatnimi czasy.

Wiedziałem jednak, że nawet podczas tak silnych przyborów można sobie jakoś poradzić. Kiedy nad brzegami znajdują się umocnienia i ostrogi warto szukać ryb w spowolnieniach i klatkach, ale kiedy tak jak tutaj mamy do czynienia z dzikim odcinkiem Wisły, ryb należy szukać blisko brzegu, niemal pod nogami. Moja taktyka była prosta. Na wstępne nęcenie przygotowałem gliny i zanęty, które nawilżone i sklejone bentonitem poleciały raptem kilka metrów od brzegu. Do mieszanki dodałem około 500 ml mrożonek w postaci białego i pinki. Dodam tylko, że mieszankę podałem z ręki w kulach.

Dziś stawiam na wanilię i leszcza

Kiedy woda jak kawa z mlekiem warto użyć silnie pachnącego dopalacza.

Drugą cześć tak zwaną „do koszyka” wymieszałem z dwóch zanęt feederowych od Carpio – Leszcza i waniliowego Feedera. Całość dla wzmocnienia smaku rozcieńczyłem w boosterze leszczowym. Do tego dodałem szczyptę pieczywka fluo. W trakcie wędkowania do koszyczka pakowałem także sporą ilość robactwa i czopowałem zanętą. Chciałem dawać rybom tylko atrakcyjne bodźce. Liczyłem, że wystrzeliwany kolorowy lub biały robak będzie kusił ryby pod warunkiem, że te w ogóle się pojawią. To była jedyna słuszna droga bo walczyłem z żywiołem i liczyłem na złowienie czegokolwiek.

W tak mętnej wodzie wędkowanie jest bardzo utrudnione.

Pierwsze brania pojawiły się dopiero po godzinie. Na haczyku zameldowała się malutka sapa i podobnych rozmiarów ukleja. Cóż, łowiąc pod nogami nie unikniemy łowienia drobnicy. Na szczęście tej nie było zbyt wiele. Potem szczytówka zaczęła drgać dużo mocniej. Tak biorą tutejsze bremesy. Leszcz nie był okazem, ale ucieszył mnie bardzo. Łowiłem przecież niemal pod brzegiem, którego ryby też nie zawsze chcą się trzymać.  Potem udało się skusić jeszcze dwa podobne leszcze. Okazami bym ich nie nazwał, ale nie to było najistotniejsze w tak trudnych warunkach.

Pierwsze branie.

Średni leszczyk z mętnej zupy cieszy oko podwójnie.

 

Ryba z gatunku – obgryzionych ogoniastych.

Te kilka brań przyniosło zaledwie garść wypracowanych ryb, które i tak sprawiły mi radość. Jak widać da się coś złowić nawet jeśli woda wysoka i rwąca a do tego mętna jak kawa z mlekiem. Zdążyłem odłowić ostatnie ryby jeszcze przed potopem bo woda cały czas szła w górę. Zanim stan się nie unormuje rzeczne łowy trzeba odpuścić.

Wypracowane zdobycze zaraz wrócą do wody.

Wodom cześć!

Tekst i foto: Marcin Cieślak

 

Facebook

Get the Facebook Likebox Slider Pro for WordPress