Narew w miejscowości Wizna to rzeka zupełnie nie przypominająca środkowej, nizinnej, dużej rzeki. Swoim charakterem rzeka bardzo przypomina mi pobliską, dziką Bzurę. Pełno wysokich skarp, meandrów, małych rozlewisk i starorzeczy podkreśla wspaniały panujący tu klimat. Przyrodniczo mamy okazję poczuć się jak w prawdziwym raju. Spotkanie zimorodka, żurawia lub innego rzadko występującego tu ptactwa to norma. Bitwę o Wiznę miałem rozegrać w jeden z niedzielnych poranków. W ogóle nie znałem wody ani jej rybostanu dlatego postawiłem na w miarę uniwersalny oręż czyli feedery.
Narew w Wiźnie.
Po przybyciu nad wodę usiadłem w bardzo wydawało się atrakcyjnym miejscu. Po mojej lewej stronie główny nurt łączył się z fajną rozległą zatoką i co najważniejsze głęboką wodą. Mogłem łowić w korycie, głębokim bełcie, dwóch dołach lub na wypłyceniach na skraju zatoki. Wszystkie te miejscówki mogłem spokojnie obłowić z jednego niepozornego cypla. Przyznam szczerze, że wypłycenia ze względu na zimno odpuściłem od razu a skupiłem się na dołach i głównym nurcie. Przy zaledwie dwóch stopniach rano nie spodziewałem się życia na wodzie sięgającej metra głębokości. Dodam jeszcze, że Narew w tym miejscu jest niemal czysta jak łza i przejrzysta.
Rzut oka na główny nurt. Narew jak widać płynie korytem wśród wysokich skarp.
Zanęty podzieliłem na dwie części. Do kotła trafiły słodkie zanęty od professa dopalone pieczywkiem i płatkami leszczowymi. Oczywiście mięsna wkładka w wielkości 250 ml topionego białego robaka dopełniała dzieła. Ranne spławy ryb na granicy dołów i głównego nurtu podpowiedziały mi gdzie położyć zestawy i podać zanętę. Ryby pojawiły się dosłownie natychmiast. W średnim nurcie zameldował się dyżurny krąp. Potem kolejny. W głębokich miejscach sytuacja wyglądała podobnie – krąpie brały niemal co chwila.
Dwie paczki słodkiej zanęty za chwilę dopalę melasą i dodam robactwo.
Melasę warto rozcieńczyć wodą i nawilżyć nią zanętę.
Wszystkie atrakcyjne miejscówki były w moim zasięgu ponieważ usiadłem na cyplu.
Łowimy.
Dyżurny krąpas!
O ile na początku, nie znając wody chciałem łowić cokolwiek, to po dwóch bitych godzinach ciągłego odławiania krąpi chciałem złowić coś większego. Czerwone robaki i kukurydza nie robiły różnicy. Krąpie były wszędzie! Posyłanie zestawu w nurt, dół, czy środek wypłycenia po kilku minutach przynosiło żarłocznego krąpia. Moją bitwę o Wiznę przegrałem z kretesem. Duże ryby były górą, a brak obłowienia na dzikiej i meandrującej wodzie nie pozwolił mi się dobrać do większych sztuk. Na pewno jeszcze tu wrócę i wynikami z pewnością się podzielę.
Krąpie zaraz wrócą do siebie.
Wodom cześć.
Przed odjazdem uwieczniłem jeszcze raz piękno i dzikość rzeki. Na pewno tu wrócę!
Tekst i foto: Marcin Cieślak