Z dość rzadkimi wypadami na ryby jest tak, że aby trafić na dobrą pogodę, trzeba mieć sporo szczęścia. Gwałtowne ochłodzenie w drugiej połowie września sprawiło, że o ryby w niektórych akwenach zaczęło być ciężko. Część z kolegów postanowiło więc zamienić wędziska na koziki i poszukać w okolicznych borach i lasach licznie występujących grzybów. Ja postanowiłem wziąć pierwszy raz w tym sezonie odległościówki i spróbować sił na pobliskim zalewie PZW.
Nie ukrywam, że przewlekłe zapalenie zatok to nie jest to o czym marzyłem. Niestety, tuż przed treningiem zatoki dały mi się porządnie we znaki. Nie chciałem jednak odpuszczać, bo czekałem na ten dzień dość długo. Musiałem jednak choć raz wyskoczyć z matchówką, zanim wystartuję w corocznych zawodach odległościowych rozgrywanych na tym łowisku, które z resztą współorganizuję. Nie można było sobie narobić wstydu:) Nie wędkując w ogóle tą metodą w obecnym sezonie i choć raz przed zawodami nie pojawić się nad wodą, to grzech i skazanie siebie bez walki na pożarcie przez znakomitych kolegów startujących w imprezie. Ubrałem się więc zimowo i zająłem stanowisko tuż przy parkingu, aby w razie ewentualnej burzy szybko zwinąć majdan i uciec do auta. Póki co tylko zimny wiatr dawał się we znaki.
Towar na dziś
Aby się nie przemęczyć zbytnio wziąłem ze sobą paczkę zanęty Profess Ready o aromacie konopii i piernika. Uznałem, że będzie idealna na tę porę roku. Całość rozrobiłem w stosunku 1:3 z ziemią bełchatowską i odrobiną double leama. Tak aby całość dość łatwo się kleiła. Chciałem łowić dość lekko, a moim celem były płotki. Tak naprawdę ryby nie były najważniejsze, bo przyjechałem, pomachać wędką, postrzelać z procy i wyważyć zestawy. Oczywiście jeśli coś weźmie, to też się nie obrażę;)
Z racji tego, że użyłem gotowej zanęty, która jest już dość dobrze nawilżona, melasę Profess’a dodałem w małej ilośći. Tylko dla smaku. Więcej wykorzystałem do zadipowania martwej pinki, którą dodałem do zanęty. W tym miejscu musze wspomnieć, że to było moje jedyne robactwo na tym treningu. Nie posiadałem ani jokersa, ani ochotki, co skazywało mnie niestety na tej wodzie na starcie na małą ilość brań. Szczególnie po takim załamaniu pogody. Siedzący obok wędkarze feederowi dodatkowo zasmucili mnie informacją, że są na zero!
Wędkowanie rozpocząłem około 11. Odległość ustaliłem na 32 metry. To najbardziej pasujący mi dystans jeśli chodzi o strzelanie z procy. Do wody wystrzeliłem 20 kul, z których część dodatkowo dokleiłem, aby troszkę całość poleżała na dnie. Trzeba pamiętać, że wędkowanie rozpocżąłem tuż przed południem, czyli w momencie gdy woda w zalewie przypomia już pralkę. Nęcenie wstępne poszło nieźle. Jest z nim trochę jak z jazdą na rowerze. Gorzej z donęcaniem, szczególnie podczas zawodów, ale to miało się okazać dopiero kilka dni później, bo w warunkach bezstresowych poszło również bardzo przyzwoicie.
SPRZĘT I ZESTAW: Przygotowałem 3 wędki o długości 3,90 metra z kołowrotkami wielkości od 3000 do 4ooo, na które nawinięta była żyłka główna w rozmiarze 0,16 i 0,18. Spławiki, których użyłem do wędkowania, to Cralusso Darty i Pro – Match o gramaturze od 6 do 12 gram. Zestawy zakończyłem 50 cm przyponem grubości 0,10 mm. Całość wieńczyły haczyki w rozmiarach 16 i 18. Tak uzbrojone wędki miały posłużyć mi równiez podczas zawodów.
Wbrew wcześniejszym obawom rybki jednak weszły w zanętę, a brania pojawiły się juz po około 10 minutach. Brały całkiem przyzwoite płotki wielkości 18-20 cm.
Kolejne ryby trafiały do siatki, ale szału nie było. Trzeba było na każde branie chwilę poczekać, czasem sprowokować i podciągnąć zestaw. Z powodu sporego wiatru łowiąc w zalewach musimy kontrolować to jakie prądy powstają w wodzie, bo dołem może ciągnąc tak, że zanętę wymywa nawet kilka metrów od miejsca w którym zanęciliśmy. Trzeba trzymać rękę na pulsie i kontrolować sytuację.
Niestety po ponad 2 godzinach dość trudnego łowienia zaskoczyła mnie burza z deszczem i gradem. Szybka fotka i eksperesowe zwijanie sprzętu zakończyło moje upragnione zmagania z matchem. Około 20 rybek w siatce i tak było niebem w porównaniu z pustymi siatkami sąsiadów. Łowiłem tu w ten sposób wielokrotnie i bez jokersa i ochotki uznałem mój wynik za całkiem przyzwoity. Biorąc oczywiście pod uwagę załamanie pogody i trudne warunki.
Często na naszej stronie czytacie relacje z wypraw, gdzie łowimy dużo ryb, ale takie dni jak ten również się zdarzają i to wszystkim. Czasem będąc nawet bardzo dobrym wędkarzem musimy zadowolić się kilkoma czy kilknastoma rybkami. Ważne w takich sytuacjach, że zrobiliśmy wszystko co w naszej mocy aby te ryby złowić. Wtedy możemy być z siebie dumni:)
Z wędkarskim pozdrowieniem
Tomek Sikorski