ZAWODY

TRUDNE RYBY Z KANAŁU ŻERAŃSKIEGO

Kto choć dwa razy moczył kija w Kanale Żerańskim wie, że nie da się go zrozumieć w  stu procentach. Nie ma dwóch takich samych wędkowań na tym niezwykle zmiennym łowisku, a ryby z racji rozgrywania tu setek zawodów są mistrzami unikania haka. Po niemal dwóch latach przerwy postanowiłem wrócić na Żerań i zobaczyć, czy łowisko jest wciąż tak trudne jak kiedyś. Nigdy nie zgłębiłem tego terenu wystarczająco dobrze. Miałem kilka niezłych występów zawodniczych, ale bywały też wpadki. Tego dnia miałem na Kanale Żerańskim zadebiutować z pickerem w dłoni.

Z powodu rozgrywanych akurat dużych zawodów na Kobiałce, do wędkowania wybrałem tzw. Młyny. Kiedyś mniej urokliwe, bo bliżej trasy, ale po wycięciu pod inwestycje w pień drugiego brzegu Kobiałki, to tu paradoksalnie będziemy jeździć w poszukiwaniu kanałowej zieleni. Po dojeździe na miejsce okazało się, że tu również będą rozgrywane zawody spławikowe, ale po krótkiej rozmowie z organizatorami mogłem 400 metrów od mostu rozstawiać stanowisko. Dzięki temu na kanale nie byłem sam i moje wędkowanie i ewentualna skuteczność bądź jej brak, były do sprawdzenia.  Zawsze można będzie porównać to z wynikami  rozgrywanych zawodów.

Aby nie tracić czasu wstępnie namoczyłem zanętę. Tego dnia wybrałem towar od firmy  Profess z serii  Explosive o aromacie karmelu, wanilii i scopex’u. Pasuje mi jej naturalny, aromat, kolor i konsystencja bardzo podobna do  mieszanek zachodnich producentów. Po kilku próbach na łowiskach PZW nabrałem zaufania do tego słodkiego,  stonowanego i w mojej ocenie bezpiecznego aromatu.

Na trudne ryby przesiewam zanętę przez sito na sucho aby pozbyć się grubszej frakcji. W międzyczasie gdy towar 'pił wodę”, odmierzyłem odległości na wędziskach i sprawdziłem dno. Miałem wprawdzie na stanie koszyczki 5 gramowe, ale po zmianie przepisów pod zawody trzeba „uczyć” się łowić na 15-tki. Bez problemu okazało się, że dno nie jest tak miękkie, żeby koszyki o takim ciężarze „tonęły” w mule.

Taktyka jaką obrałem na to wędkowanie była dość klasyczna. Nęcenie dwóch linii. Strefy „tyczkowej” czyli tam gdzie ryby przyzwyczajone do tego, że często dostają w tym miejscu jeść, oraz blisko drugiego brzegu na 30 metrze. Tam płoszone ryby czują się bezpieczniejsze. Tak też podałem towar. Czujnym rybom blisko brzegu podałem niemal samą glinę z jokersem, dodając jedynie małą garstkę aromatycznej mieszanki.

Druga linia „na grubo”, to mieszanka pół na pół ziemi z zanętą. Część zanęty do wstępnego podania delikatnie skleiłem i uformowałem wałeczki, które miały dłużej zalegać na dnie i czekać na większe rybki .

Przygotowany na najdelikatnejsze brania picker z ultramiękką szklaną szczytówką

Początek wędkowania rozwiał wstępne obawy. Ryby wprawdzie brały delikatnie, ale brały i powolutku do siatki trafiały pierwsze egzemplarze. Przeważnie leszczyki za 100- 150 pkt.  Zdarzył się od czasu do czasu też okonek czy jazgarz oraz jeden niewymiarowy linek. W międzyczasie  pojawili się inni wędkarze chcący spróbować swych sił na Kanale. Póki co jeszcze tłoku nie było, a wędkowanie choć trudne, było przyjemne.

Kanałowy mini bonus za 400 PKT z pierwszej linii

Odłowiłem z pierwszej linii zatem kilka rybek i postanowiłem sprawdzić co piszczy dalej od brzegu. Spodziewałem się, że w bogatą mieszankę wejdą krąpie lub płoteczki. Pierwsze przygięcie jednak dość porządne i na kiju większy opór zwiastował kolejnego przyjemnego kanałowego leszczyka:) Niespodzianka z pola mocno zanęconego spożywką.

Leszczyk za 700,  to w tych warunkach spory bonus

Leszcz narobił trochę rabanu, bo po kilku kolejnych rzutach i próbach przechytrzenia co najmniej talkiej samej wielkości kolegi, wróciłem na pierwszą linię, gdzie znów odławiałem drobiazg.

Ryby z kwadransu na kwadrans brały delikatniej. Wędka z plecionką zamiast żyłki szybko stała się moim podstawowym narzędziem. Brania wciąż były ledwie widoczne, a niemrawe ryby często zjadały przynętę nie dając znaku na szczytówce.  Wydłużenie przyponu najpierw do 70 cm a potem do metra poprawiło sytuację, ale też na trochę. Kolejna korekta polegała na łowieniu na jedną ochotkę na pierwszy kontakt. Nieważne jak wyraźne branie, każde musiało kończyć się zacięciem. Emocjonująca końcówka w pełnym skupieniu i ryby znów zagościły w wydawało by się martwym już łowisku.

Po 5 godzinach ciężkiego wędkowania w trudnym kanale postanowiłem zrobić kilka zdjęć z połowem i ruszać do domu. Po wyjęciu z wody oszacowałem mój wynik na ok 2,5 kilograma. Okazało się, że w najbliższej okolicy żaden z wędkarzy nie łowił prawie nic. Sprawdziłem, że wędkowali trochę grubiej niż ja i to własnie sportowa finezja pozwoliła mi trochę pobawić się z rybami, a nie siedzieć godzinę w oczekiwaniu na branie. Kanał pokazał, że cały czas jest trudnym łowiskiem, na którym należy wędkować precyzyjnie, cienko i delikatnie. Oczywiście w sezonie pojawi się kilka dni, podczas których ładne ryby dadzą się złowić na toporny zestaw, ale na palcach jednej ręki można je policzyć. Potwierdza to jedynie regułę. Dowiedziałem się, że spławikowe zawody rozgrywane obok wygrał zawodnik, który złowił 2800 pkt, a na 3 miejsce na ponad 20 ucestników,  wystarczyło już tylko 1300 gramów. Tak więc moje łowienie tego dnia mogę uznać za całkiem niezłe. Zobaczymy co przyniosą kolejne treningi.

Tekst i foto:

Tomek Sikorski

 

Facebook

Get the Facebook Likebox Slider Pro for WordPress