Dokładnie dwa tygodnie nie trzymałem wędki w ręku. Głód kolejnego feederowania ściągnął mnie i towarzyszącego mi w tym dniu Piotrka nad kanał królewski. Odcinek jaki wybraliśmy to głębsze obszary aleksandrowskiej wody. Wiedzieliśmy, że zimą łowi się tu sporo, więc mieliśmy nadzieję, że i w nadchodzącym przedwiośniu woda obdarzy rybami. Wypad potraktowaliśmy czysto treningowo i tak na prawdę nie przypuszczaliśmy, że ryb może być aż tak dużo. O tym jednak za chwilę ….
Zanęty na dzisiejsze wędkowanie…
Po lewej odważny wariant robin red z czosnkiem, a po prawej stonowana mieszanka ochotkowa z dodatkiem konopii.
Wariant odważny i ten bezpieczny…
Na miejscu zjawiliśmy się o świcie. Spora liczba wędkarzy pozwoliła przypuszczać, że ryba „żre”. Piotrek swoją mieszankę przygotował dzień wcześniej. Leszczową zanętę wymieszał z gliną, przesiał i odpowiednio nawilżył. Nie zabrakło też sporej ilości dżokersa. Ja postawiłem na dwa warianty. Pierwszym była gotowa, mokra zanęta o smaku robin red z czosnkiem. Odważny wariant miał służyć mi jako przełamanie łowiska i na wypadek gdybym jednak miał problem z utrzymaniem tempa lub w ogóle z odławianiem żerujących ryb. Wtedy taka „mocna” jak na tą porę zanęta byłaby tak zwanym kołem ratunkowym. Drugą zanętą była mieszanka ochotkowa z dodatkiem konopi od profess fishing. Całość dowilżyłem i wymieszałem z ziemią. Zubożoną zanętę dokleiłem bentonitem i dodałem sporą ilość pinki, około 250 ml dżokersa i 30 gram ochotki hakowej. Chciałem, aby ryby zastały obficie zastawioną stołówkę.
kanałowa dwudziestka…
łowienie wzdręg na finezyjny picker to bardzo przyjemne zadanie.
Pinki, podobnie jak ochotka to przynęta całoroczna.
Piotrek postawił na nęcenie wstępne. Około 10- 12 koszyków powędrowało do wody na odmierzony około 25 metrowy dystans. Ja miałem nieco inny pomysł na to wędkowanie. Zupełnie zrezygnowałem z podajnika do nęcenia wstępnego. Zestaw z wymiennym adapterem pozwolił mi zmieniać koszyczki podczas wędkowania. Na początku do wody poleciał duży podajnik, aby w łowisku znalazła się spora ilość towaru. W miarę upływu czasu i rozkręcających się ryb podajnik zmieniałem na coraz mniejszy. Kiedy ryby były już „wkręcone”, chciałem aby dostawały tylko odrobinę treściwego towaru.
Hol kolejnej płotki.
Mały, ale wariat..
Już pierwszy rzut w łowisko przyniósł mi płotkę. Potem następną. Pięć pierwszych rzutów, dało mi taką samą ilość ryb. Piotrek łowił podobnie. Tempo było na prawdę dobre. Zaczęliśmy od ochotki na haczyku. Z biegiem czasu pogrubiłem swoje przynęty, kończąc na białych robakach na haku. W pewnym momencie moje łowisko odwiedziły wzdręgi, które zadomowiły się na dobre. Prawie trzy czwarte mojego połowu zbudowałem krasnopiórą. Oprócz tego do siatki trafiło trochę płoci i trzy krąpie. U Piotrka zdecydowanie więcej było płoci. Były one jednak mniejsze od wzdręg. Bonusowym przyłowem był za to karpik. Karpiki ostatnio coraz częściej pokazują się w kanale. Na delikatnym pickerze taka ryba to zawsze frajda i emocje związane z holem. Rybki po szybkiej wadze i sesji fotograficznej wróciły do wody. Piotrek złowił 5400 gram. Moje wzdręgi dały mi wagę 5600 gram. Nie były to jednak żadne wyścigi. Połów zważyliśmy tylko orientacyjnie. Wyniki na pewno byłby większe, ale widząc, że ryby biorą robiliśmy przerwy na śniadanie czy chociażby robienie fotografii do tej relacji. To był dobry i przydatny trening. Po ostatnich eskapadach z drgającą, gdzie większość połowu zazwyczaj stanowią średnie leszcze, łowienie wzdręg na pickera dało mi niesamowitą frajdę.
Wzdręgowy połów.
Rybki oczywiście wracają.
Wynik Piotrka.
Połów wraca do siebie.
Do następnego.
Tekst i foto: Marcin Cieślak
Foto: Piotr Leleniak