Późna jesień kojarzy mi się od zawsze z grubymi płociami i wyjazdami na aleksandrowskie odcinki kanału królewskiego. Ten rok jest jednak inny, grube płocie zwyczajnie nie pokazały się jeszcze w kanale. Być może sytuacja poprawi się po pierwszych przymrozkach i ustępującej stosunkowo ciepłej jesieni. Płocie nie zawsze dobrze reagują na skoki temperaturowe. Podobnie rzecz ma się z leszczami. Tych grubszych, obecnie łowi się jak na lekarstwo. Teraz rybostan kanału stanowi niemal w stu procentach drobna płotka i leszcze ale w wersji nazwijmy je „sportowej”. Takie ryby mogę łowić zdecydowanie bliżej, dlatego postanowiłem darować sobie wyjazd nad kanał i poćwiczyć drgającą szczytówkę na pobliskim, urokliwym zalewie. Muszę przyznać, że ten rok poświęciłem na „szlifowanie” feedera. Na łamach naszej strony macie sporą ilość relacji z rzecznych eskapad z feederem, komercyjnych zmagań z methodą oraz bardziej finezyjnego łowienia na piker nad pobliskimi wodami związkowymi.
Gliny wymieszane, teraz czas na zanętę.
Zanęta dedykowana do methody spokojnie nada się do klasycznego koszyka. Wystarczy tylko przetrzeć i zubożyć.
Ciemna, bezpieczna zanęta od Professa pachniała nutą piernika, wanilii i scopexu. Leszcze bardzo to lubią.
Areną moich zmagań był pobliski zalew, ze sporą populacją małego i średniego leszcza. Na tej wodzie leszcze bezpiecznie czują się tylko na dystansie, stąd moja decyzja o pozostawieniu w domu tyczki. Zestaw skrócony jest może efektywny na tym łowisku, ale raczej w miesiącach cieplejszych, kiedy to na haku zamiast leszcza może zameldować się karaś, lin albo karpik. Feeder powinien być teraz dużo bardziej skuteczniejszy.
5 gramowy koszyk na tak płytką wodę to norma.
Moja zanęta na dzisiejsze wędkowanie składała się z jednej mieszanki glin i zanęty. Do kotła powędrowała paczka Double Leama i gliny Competition, oraz około 300 ml gotowej zanęty od Professa o zapachu piernika, wanilii i scopexu. Zanęta bardzo silnie aromatyzowana, nawilżona po przetarciu przez sito idealnie skomponowała się z glinami tworząc jednolitą mieszankę. Do całości dodałem około 50 ml pinki i 150 ml dżokersa.
W tak mglisty dzień nęcenie było nie lada wyzwaniem, ponieważ nie widziałem punktu odniesienia na przeciwległym brzegu.
Znalezienie punktu odniesienia nie będzie łatwe..
Odległość łowienia ze względu na zmienny wiatr wiejący w moim kierunku, wynosiła równe 30 metrów. Bezpieczny dystans, gwarantował mi dorzucenie 5 gramowym koszykiem w pole nęcenia, nawet podczas silnych podmuchów. Na wstępne nęcenie do wody poleciało 10 koszyków mieszanki. Ryby od razu zareagowały na podany towar. Pierwsze, energicznie brały płotki. Potem szczytówkę przygiął pan leszcz. Ryba nie była okazem, ale był to dobry prognostyk na kolejne brania. Kolejny leszczyk wziął o chwili i był niemal bliźniaczy.
Pierwsze branie, hol…
i podebranie ryby.
Pierwszy leszczyk.
Hole ryb szczególnie w taką pogodę są bardzo widowiskowe.
Ostatnia faza holu..
Po wyjęciu 5 sztuk, miałem 40 minutową przerwę w braniach. Wiatr wzmógł się do tego stopnia, że zadziałało to na ryby. Leszcze zaczęły brać nerwowo z gwałtownymi przygięciami i natychmiastowym luzowaniem żyłki. Każde takie branie kwitowałem zacięciem, ale na pusto. W tym czasie nie złowiłem zupełnie nic. Po godzinie wiatr się nieco uspokoił, a ja donęciłem łowisko 5 koszykami mojej mieszanki. Historia się powtórzyła, pierwsze do stołu przyszły płotki, które szybko zostały przegonione przez średnie leszczyki. Te z kolei zostały ze mną już do końca łowienia. Okazów zabrakło, ale ilość brań mi to zrekompensowała. Moje wędkowanie zakończyłem przed trzynastą.
Po szybkiej sesji ryby wróciły do siebie.
Pewne i …. niepewne brania. Rybki wiszą za przysłowiową skórkę.
Rybki wracają do siebie.
Tekst i foto : Marcin Cieślak
Foto: Paweł Cieślak