Są takie dni w sezonie, w które każdy wędkarz bez wyjątku, powinien zapolować na grubego zwierza. Oczywiście mam tu na myśli wędkarzy wyczynowych lub tych którzy przez większą część wędkarskiego sezonu łowią ryby co najwyżej średnie. Sam też z powodzeniem wpasowałbym się do tej grupy. Wiadomo okres zawodów ze względu na nasze związkowe realia to często odławianie drobnicy. Bywają oczywiście łowiska mniej lub bardziej rybne, ale nie oszukujmy się, łowienie dużych ryb nie zdarza się często.
Rzut oka na łowisko.
Moje „big game” było mocno przypadkowe. Tak naprawdę to najmłodszy członek naszej ekipy wyciągnął mnie nad wodę. Towarzyszami broni w tym dniu byli Piotrek i Maciek, z którymi miałem przyjemność już wędkować. Piotrek często łowił ze mną przy okazji rzecznych zasiadek, a wspólnie z Maćkiem trenowaliśmy nie tak dawno szybkościowe odławianie płotki. Wpisy z tych wypadów znajdziecie bez problemu na naszej stronie.
Radość najmłodszych z udanego polowania bezcenna.
Na moją przygodę wziąłem tez najmłodszego adepta sztuki wędkarskiej, czyli mojego syna. Relaks w czystej postaci przy okazji polowania na grubego zwierza. Areną naszych łowów było łowisko trudne, ale bez wątpienia rybne. Na takiej wodzie łatwo pielęgnować pasję u najmłodszych, a taki był poniekąd plan. Mieliśmy złowić kilka większych ryb i przy okazji dobrze się bawić.
Takich leszczyków w łowisku pływa sporo.
Jeśli chodzi o nęcenie, chłopaki postawili na miks różnych pelletów, oraz roślinne przynęty naturalne. W mojej ocenie to ostatni gwizdek na nasiona. Lada moment ryby będą oglądać się już tylko za treściwym, zwierzęcym białkiem. W tym dniu kukurydza jednak sprawdziła się podwójnie, bo skusiła do brania kilka sporych amurów.
Amurek na kukurydzę.
Jeśli chodzi o metody połowu, Piotrek miał sprawdzić wariant z długą wędką, a my razem z Maćkiem mieliśmy próbować sił w methodzie. Tyczka jak wiadomo to precyzja w nęceniu i podaniu przynęty, ale method feeder to niezwykła skuteczność. Co będzie lepsze miało okazać się za chwilę…
W tym dniu żar lał się z nieba niemiłosiernie. Na niebie pojawiło się raptem kilka malutkich chmurek. Wiatr też nie kwapił się za bardzo i na pobliskich drzewach liście nie miały ochoty nawet drgnąć. Szczerze przyznam, że bez butelki wody ciężko byłoby wytrzymać nawet 10 minut. Woda w akwenie przypominała gęstą zupę. Zapowiadało się więc ciężkie łowienie. Dodatkowo ryby zaczęły „chodzić” wysoko i spławiać się blisko powierzchni. Często nie zwiastuje to niczego dobrego.
Pellet o smaku scopexu od Meusa
Miękki pellet niebawem trafi na włos.
Każdy z nas miał swoje założenia taktyczne. Maciek postawił na zapachy i smaki truskawkowe. Ja postawiłem na halibutowy oraz scopexowy pellet od firmy Meus, a Piotrek przygotował pod tyczkę pelletowo-zanętowy miks. Grubsze kąski miały wyeliminować leszczyki, których w łowisku sporo i sprowadzić do stołówki prawdziwe okazy.
Miks grubszych pelletów oraz drobny, słodki pellet zanętowy.
Halibutowy soft pellet zatopiony w scopexowym pellecie. Zaraz na ten zestaw skusi się karp.
Pierwsze branie zanotowałem na halibutowy soft pellet 10mm. Ryba wzięła po kilkunastu minutach. Od razu po zacięciu wiedziałem, że przeciwnik nie jest mały. Na szczęście ryba nie była z tych „daleko odjazdowych”. Sprawny hol i szybkie podebranie zdobyczy i piękna pełnołuska nagroda wylądowała na macie. Druga zdobycz należała do Piotrka. ryba wybrała kukurydzę z puszki, a branie było mega delikatne. Amur walczył dobre 20 minut, ale w końcu skapitulował.
Największy amur. ( 7700 gram)
Pełnołuska piękność ( 7500 gram)
Ryba dnia (10500 gram)
Maciek na początku walczył z leszczami, ale w końcu i jemu udało się wyjąć ponad 10 kilogramowy okaz. Potem wynik poprawił jeszcze ponad 5 kilogramowym karpiem. Chłopaki zostali do wieczora, a na ich konta wpadło jeszcze kilka fajnych ryb. Ja z „juniorem” wróciłem do domu w godzinach obiadowych. Łącznie złowiliśmy kilka ładnych karpi i amurów, więc spontaniczny wypad jak najbardziej należy uznać za udany. Przygoda, pełna wrażeń i dużych ryb. Na pewno jeszcze to powtórzymy, szczególnie że w drodze powrotnej słyszałem co chwilę
„Kiedy znów jedziemy na karpie? „.
Do następnego.
Tekst i foto: Marcin Cieślak
Foto: Piotrek Leleniak