ZAWODY

POLOWANIE NA SZYBKIE KARPIE

                      Od samego początku naszej wyprawy na karpie pogoda pokazywała swe oblicze. Jeszcze przed dojechaniem na pobliskie łowisko, grzmiało, padało a i wiatr przypominał o sobie bujając przydrożnymi drzewami to w prawo, to w lewo. Wiedzieliśmy, że w tym dniu łatwo nie będzie. Nie jesteśmy typami, którzy marudzą gdy parę kropel deszczu wleci za kołnierz kurtki, ale przyznam szczerze, że w tym dniu byłem pełen obaw. Charakterystyka łowiska nie pozwala na dotarcie autem nad samą wodę. Musieliśmy więc wrzucić cały nasz wędkarski majdan na wózek i pchać dobre kilkaset metrów wszystko, na najbliższą miejscówkę. W takich warunkach było to mocno „hardcorowe”. Po dotarciu na miejsce przyszedł czas na rozkładanie sprzętu i namaczanie pelletów. Łowisko zamieszkują różni mieszkańcy wędkarskiego atlasu, ale to karpie miały być naszym głównym celem. Mimo mieszanych odczuć odnośnie wspomnianej aury, chcieliśmy połowić tak zwanych „szybkich karpi”. Termin ten przyjął się nie tylko ze względu na żywotność i kondycję mieszkańców akwenu, ale także ze względu na charakterystyczne szybkie brania, często wręcz atomowe, typowe dla karpiowatych.

 

Pellety o smaku  halibuta i dzikiej jeżyny. Po prawej duży koszyk do nęcenia.

W tym dniu Piotrek postawił na dwa pellety o smaku dzikiej jeżyny i halibuta. Przynęty miały stanowić orzechowe i rybne pellety wielkości 8 mm. Ja wspomnianą „jeżynę” postanowiłem złamać zanętą krylową Groundbaits z domieszką halibuta i kałamarnicy japońskiej. Skoro nie wiem, który rybny zapach w tym dniu może rybom pasować niech mają wszystkiego po trochu. Tak czy siak podstawę mojej zanętowej mieszanki stanowiła winnerowska dzika jeżyna. Jeśli chodzi o sprzęt, tym razem w moje ręce wpadła feederowa wędka ze stajni Mikado o nazwie Excellence method feeder, długości 350 centymetrów i wyrzucie do 90 gram przy najgrubszej szczytówce.

Kij nie jest toporny, powiedziałbym, wręcz że to „patyk” z dużym zapasem mocy, idealny dla miłośników metody. Jeśli miałbym nazwać akcję, użyłbym stwierdzenia – „środkowa”. Kij w pierwszej fazie holu przyjmuje akcję szczytową, a gdy ryba jest pod nogami bez problemu gnie się do końca drugiego składu w ładnej, ale nie pełnej paraboli. Dodam tylko, że kijaszek można nabyć w internetowym sklepie wędkarskim wedkarz.pro. i co ważne wcale nie za duże pieniądze. Z czystym sumieniem polecam.

 

Mały, pełnołuski rozbójnik.

Druga moja wędka to używany przeze mnie feeder logic od winnera, którym łowię na metodę drugi sezon. Piotrek oprócz klasycznego feedera, wziął ze sobą lekki piker do 30 gram wyrzutu, na wypadek gdyby trzeba było odławiać inny białoryb. Podajniki do metody, jakie powędrowały na moje wędki miały odpowiednio 20 i 30 gram. Rzucałem nieco dalej niż Piotrek, a w tak ekstremalnych warunkach chciałem mieć pełną kontrolę nad tym gdzie leci mój karmnik z pelletem. Piotrek użył mniejszych i lżejszych wariantów. Liczył, że karpie jak już wpłyną do podwodnej stołówki, łatwiej wychwycą apetyczne, kontrastowe kąski z malutkich klasycznych karmników do methody.

Winnerowska jeżyna z dodatkiem halibuta. Gdzieś tam w środku ukryty pellet tutti-frutti.

Jeśli chodzi o zanęcanie, Piotrek postawił na nęcenie jednej linii. Do wody na około 30 metr poleciało kilka koszyków spożywki i pelletu zanętowego. Ja postąpiłem podobnie z tym, że moja mieszanka poleciała dokładnie dziesięć metrów dalej. Odpowiednie zachowane odległości między stanowiskami, miały pozwolić sobie nie przeszkadzać i nie zabierać ryb z łowiska.

Pierwszy karpik.

oraz Pan karp numer 2.

Pierwsze minuty należały do mojego kompana. Karpie wyraźnie weszły w łowisko i chętnie brały na pelletowe przynęty podane na gumce. U mnie ryby „rozgrzewały się” bardzo powoli. Na dodatek pierwsze branie spowodował około pięcio-, sześciokilogramowy pan karp rozbójnik, który po kilkunastominutowej walce wypiął się z haka. Zaczęło się więc dla mnie pechowo i dość nerwowo. Potem jednak i ja odczarowałem łowisko i pierwszy karpik przywitał się z matą. Piotrek w tym czasie miał już na koncie cztery cyprinusy. Moja ryba wybrała nutę klasycznego scopexu i tutti frutti. Mój kolega czarował ryby orzechowym pelletem.

Karpie z tego co zauważyliśmy miały ochotę żerować. Niestety pojawiające się przenikliwe opady deszczu „wyciszały” nasze łowiska. Ryby stawały się dużo aktywniejsze, gdy tylko słonko choć na sekundę wyszło zza chmurek, lub kiedy deszcz przestawał padać. W takich warunkach udało się wyjąć sporą ilość karpi do granicy trzech kilogramów. Żaden okaz ani u mnie, ani u mojego kolegi już się nie zameldował, ale i tak byliśmy nałowieni. Oczywiście nie udało mi się dogonić wyniku Piotrka, który podczas wyprawy złowił kilkanaście karpi, choć od momentu pojawienia się ryb w łowisku szliśmy niemal łeb w łeb. Były też momenty, kiedy potrzebna była pomoc bo ryby próbowały smakołyków na dwóch wędkach jednocześnie.

Tym razem ryba wzięła na delikatnego pikera.

Kolejny karpik.

Aura nie miała litości. Parasol cały czas w użytku.

Świetny wypad, mnóstwo brań i bolące ręce od dużej ilości holi. Tak podsumowałbym to w skrócie. Tylko ta koszmarna pogoda.

Ten karp chyba kiedyś miał być linem ?

Tekst i foto: Marcin Cieślak

Foto: Piotrek Leleniak

 

Facebook

Get the Facebook Likebox Slider Pro for WordPress