Ostatnie, rzeczne połowy zestawem skróconym niestety nie przynosiły dużej ilości ryb. Krąpie, certy i małe leszczyki nie dawały mi pełnej satysfakcji. Podczas tych wyjazdów często obserwowałem, że ryby spławiają się dalej, bliżej głównego nurtu dużej rzeki. Oczywiście odległości te były i są nieosiągalne dla tyczki, ale feeder dawał duże nadzieje, że ryby będą w końcu w zasięgu. Powodem tego stanu rzeczy są na pewno utrzymujące się duże upały i panująca niżówka. Musieliśmy więc razem z towarzyszącym mi Piotrkiem wytypować miejsce gdzie, po pierwsze ryby będą czuły się bezpiecznie z dobrze natlenioną wodą, po drugie gdzie będzie odpowiedni zapas wody nad ich głowami. Miejsce musiało być po prostu głębokie ze znacznym uciągiem.
Tym razem nasz wybór padł na długą, poprzerywaną opaskę blisko twierdzy w Modlinie. Przy panującej niżówce mieliśmy w zasięgu główny nurt. Na dodatek duża ilość miejscowych wędkarzy budziła nadzieję że ryba „gryzie”. Ponieważ uciąg tutaj jest dość silny uzbroiliśmy po dwa feedery od 90 do 120 gram wyrzutu. Piotrek swoje zestawy uzbroił w adapter, rurkę termokurczliwą i złączkę z krętlikiem. Ja jeden zestaw zbudowałem z rurką termokurczliwą, drugi na tradycyjnej skrętce. Miało być prosto i skutecznie. Rano zaczęliśmy od stosunkowo krótkich przyponów o długości 70-80 cm uzbrojonych w mocne ownerowskie 14-stki. Z biegiem czasu przypony należało jednak wydłużać. Moje najdłuższy przypony miały nawet około 120 – 140 cm! Dzięki takim zabiegom zachowaliśmy odpowiednie tempo łowienia, kiedy brania siadały.
Budowa zestawu opierała się na prostocie. Adapter, rurka termokurczliwa i drennanowski łącznik z krętlikiem.
Łącznik i rurka.
Podajniki wielkości 80-90 gram.
Jeśli chodzi o zanętę Piotrek postawił na leszczową, słodką, zanętę od Marlina dopaloną melasą tej samej firmy. Całość uzupełniło pieczywko fluo od Carpio oraz mięsna okrasa w postaci preparowanych, martwych robaków tego samego producenta. Mój kompan swoją mieszankę złamał jeszcze belgijskim brasemem. Ponieważ zupełnie zrezygnowaliśmy z glin ważne było zachowanie odpowiedniej spoistości mieszanki. Zanęta musiała zostać stopniowo i dokładnie nawilżana, aby cały czas kontrolować jej spoistość.
Podstawa zanęt to brasem i waniliowa melasa.
Piotrek całość odpalił belgijskim brasemem i dodał preparowane robaki.
Moja mieszanka była nieco inna. Postawiłem na jasną zanętę feederową oraz „waniliowego leszcza” od firmy Profess. Do tego mięsna okrasa. Swój towar złamałem dipem czosnkowym! Czosnek to smak, który bardzo lubią wiślane ryby. O ile Piotrek użył tylko martwych robaków, ja postawiłem na miks żywych i martwych kolorowych robaków. Całość odpowiednio nawilżona dała się „regulować” poprzez odpowiednie dociskanie zanęty w koszyku. W ten sposób miałem kontrolę nad czasem wymywania się towaru w łowisku. Jak się z resztą okazało łowienie było bardzo sportowe, bo ryby brały często co 3 do 5 minut. Przewidując poniekąd taki stan rzeczy rozrobiliśmy dużą ilość zanęty. Piotrek około 8 litrów, a ja około 10 litrów zanęty. Przy takim tempie łowienia i ciągłym przerzucaniu zestawów, ilości te wcale nie były ogromne. Jak się okazało jeszcze przed południem, po skończonym łowieniu z zanętą wyrobiliśmy się na przysłowiowy styk.
Moje zanęty od Professa.
Zanętę warto nawilżać rozcieńczoną melasą. W tym przypadku pasująca waniliowa melasa.
Zanęta z miksem kolorowych żywych robaków i martwych bielasów.
Opaska blisko mostu gwarantowała słuszną głębokość łowiska.
Gruntowa świnka.
Ciężki feeder w pełnej odsłonie.
Ryby od początku świetnie reagowały na nasze smakołyki. Przeważnie na haku meldował się krąp lub płotka. Było też kilka jelcy, wszędobylskich uklejek, a na moje konto wpadła również 30 cm świnka. U Piotrka oprócz większej płoci i rannej, małej certy żadnych niespodzianek nie było. Mimo to ilość brań zrekompensowała nam wszystko. Jak widać ciężki, rzeczny feeder też może być aktywny. Odrobina wprawy i pełne ręce roboty murowane. Na pewno jeszcze raz odwiedzimy wiślaną opaskę. O rezultatach na pewno przeczytacie na stronie.
Rzut oka na stanowisko. Podczas takiego łowienia warto wszystko mieć pod ręką.
Szczytówki bardzo często „grały w najlepsze”.
Rybki Piotrka
oraz mój wynik. Z tego miejsca dziękuję też koledze za użyczenie czapki. W taki skwar uratowało mi to życie.
Wodom cześć.
Tekst i foto: Marcin Cieślak
Foto: Piotrek Leleniak