ZAWODY

MAZURSKIE OKONIE

Tak naprawdę w tytule tej relacji miały być leszcze. Ale po kolei….

Świt na Bełdanach.

Jezioro Bełdany, wchodzące w skład kompleksu Śniardw słynie z pięknych i okazałych ryb. Ze wspomnianymi Śniardwami łączy się cieśniną zwaną „Przeczką”. Na Bełdanach chcieliśmy sprawdzić się z rybami zamieszkującymi te czeluście. Specjalnie użyłem takiego sformułowania, ponieważ kilka metrów od brzegu głębokość wynosi już pięć metrów. Dalej jest jeszcze głębiej, a maksymalny grunt tego  akwenu to ponad czterdzieści metrów.

Miejsce naszej zbiórki. Za chwilę wiatr rozgoni chmury i wyjdzie słoneczko.

Wypad na Mazury zaplanowaliśmy już na początku tygodnia. Zasięgnęliśmy informacji od miejscowych, co teraz bierze w jeziorze. Nad wodę ruszyliśmy jeszcze w nocy w stronę Pisza.  Mieliśmy nadzieje, nałowić się do syta, szczególnie, że rybami często poławianymi na Bełdanach są leszcze. Droga zleciała szybko i mimo miejscami nieodśnieżonych dróg, dość sprawnie dotarliśmy na miejsce. Naszym oczom ukazał się ogrom zamarzniętego jeziora. Dużo szczęścia mają Ci, którzy na co dzień mogą cieszyć oko tak piękną  przyrodą. Na początku nasze odwierty rozpoczęliśmy na  9- 10 metrze.

Zaraz zaczynamy 🙂

Kompani postanowili poszukać leszczy i stanęli na metrze dwunastym i czternastym. O sposobie nęcenia może nie będę wspominał, bo każdy kto zawita w progach tego pięknego mazurskiego jeziora,  musi sam to zobaczyć na własne oczy. Miejscowi nęcą zimą gotowanym makaronem i kukurydzą! Efekty.. Kilka leszczy, a  jeśli chodzi o brania bremesów, dzień ten ze względu na zbliżający się front i bardzo wysokie ciśnienie, był podobno bardzo słaby. Dostaliśmy też informacje od codziennie tu łowiących amatorów podlodówki, że z reguły łowi się ich całe wiadro. Zbiornik jest zarybiany „całorocznie” więc do bezrybnej studni mu daleko.

Mimo niemal  całkowitego braku, żerowania leszczy, łowiący tego dnia z nami „przewodnik” Darek pokazał, że na Bełdanach łowi się zawsze. Ten leszczyk to tylko przygrywka. Na te duże zamierzamy jeszcze przyjechać.

Podczas wędkowania, pierwsze nasze spostrzeżenie było następujące. Bełdany są jeziorem przepływowym. Mimo, że dużego, podwodnego prądu nie ma, dało się odczuć wolniutki dryf mormyszki. Szczególnie było to widoczne w przypadku zastosowania zbyt lekkiego wolframu. Na początku tradycyjnie zaczęliśmy od ochotki. Kilka larw podane na złotych i srebrnych „cackach” zjeżdżało niczym winda, co chwilę w dół do przerębla. Rano jako pierwsze do stołu przyszły jazgarze i płotki.

 

Na początku tradycyjnie zaczęliśmy od płotek.

Tych ryb łowić jednak nie chcieliśmy. Kilkanaście larw ochotek, podparte kolorową pinką lub białym windowało do dna, aby tam zastygnąć w bezruchu. Ten sposób przyniósł nam najwięcej fotogenicznych garbatych. Z typowej, okoniowej prowokacji, łowiliśmy raczej sam drobiazg. Czas leciał powoli, a my łowiliśmy okonie. Leszcze niestety współpracy odmówiły. Oczywiście nasz przewodnik kilka „chlapaków” z wody wyłuskał, ale jak sam dodał były to raczej ryby przypadkowe.

 

Garbuski z typowego „leżaka”.

Mimo, iż nie było nam dane spotkać się z typowym, mazurskim „czterdziestakiem”, to kilka garbusków w okolicy trzydziestki, udało się wyjąć. Hol takich okoni na lekkim zestawie z ponad 10 metrów, to uczucie trudne do wyrażenia słowami. Każdemu, lubiącemu podlodowe wędkowanie, radzimy sięgnąć po bałałajki i jeśli jest taka możliwość, poszukać ryb naprawdę głęboko.

 

Okonie z dziewiątego metra.

Zdaję sobie sprawę, że takie ryby trafiają się także w naszej okolicy. Nie rozmiary ryb były tu najważniejsze. Liczyła się też prawdziwa, mazurska przygoda. Każdy mieszczuch, który tego spróbował wie o czym mówię. Przyroda, krajobraz, ryby no i klimat, którego opisać się nie da sprawiły, że niechętnie opuszczaliśmy taflę tego pięknego zbiornika. To był wspaniały dzień, który pozwolił wyłowić się za wszystkie czasy. Aż nie chcę myśleć jaka euforia musi panować wśród wędkarzy, kiedy trwa amok żerowania grubych leszczy, o których było dane nam usłyszeć.

 

Kilka moich pasiaków.

Każdy z nas sprawdził się z okoniami, na dodatek Daniel miał na „wykałaczce” prawdziwą podwodną torpedę, która odjechała w siną dal podczas regulacji hamulca. Mimo to i tak byliśmy nałowieni. Za kilka tygodni, jeśli zima się zlituje i mróz jeszcze przytrzyma, robimy powtórkę. Tym razem z myślą o wspomnianych, dużych leszczach, których miejmy nadzieję,  nie zabraknie.

Wyjęcie takiej ryby z prawie dwunastu metrów na bałałajkę to przeżycie nie do opisania.

Pajda ochotki na dużej, oliwkowej mormyszce była dla okoni pokusą nie do odparcia.

Do zobaczenia następnym razem…

Wodom cześć.

Tekst i foto: Marci Cieślak

Foto: Paweł Cieślak, Piotr Cieślak, Daniel Cieślak

 

Facebook

Get the Facebook Likebox Slider Pro for WordPress