Jeszcze kilka lat temu wybierając się ze spinningiem na ryby , sandacz był dla mnie tylko przyłowem. Mimo, że dysponowałem odpowiednim wędziskiem , oraz wszystkimi niezbędnymi dodatkami, często wracałem z takiej wyprawy o przysłowiowym kiju. Co robiłem źle? Dziś, odpowiedź na to pytanie jest dla mnie dużo prostsza. Żeby skutecznie łowić „mętnookie” , trzeba dobrze poznać ich zwyczaje. No i oczywiście znać kogoś , kto ma i przekaże nam tę wiedzę. Pewne wnioski nasuwają się same i wynikają z obserwacji i samego bycia nad wodą . Dobrze jest mieć jednak kompana, który potrafi łowić „zedy” i nie ma oporów żeby się tą sztuką dzielić. Chodziło mi po głowie wiele nurtujących pytań dotyczących sandacza. Zadzwoniłem do Pawła i poprosiłem, aby napisał kilka słów o swojej recepcie na letnie smoki. Kiedy łowi sandacze? Gdzie wybiera potencjalne miejscówki? Jak je obławia? Na email dostałem tekst, którym podzielę się z wami na łamach naszego portalu. Zapraszam !
Miejsce połowu w dużej mierze uzależnione jest od pory dnia. Pisząc „dnia” mam raczej na myśli dobę. Zacząć należy od tego, że Sandacz z natury jest drapieżnikiem nocnym. Oznacza to, że okres „Wielkiego żarcia” bohatera tego tekstu wypada w nocy.
Wampir z płycizny.
Wtedy „wampiry” wychodzą na płycizny i uganiają się za ukleją i innymi rybami. Ponieważ z różnych względów jako porę wędkowania wybieram głównie poranek oraz przedpołudnie , skupiam się na miejscach, w których wtedy mogę liczyć na spotkanie z „mętnookim”. Na łowiska dzienne typuję miejsca, które zapewniają zarówno schronienie, jak również „stołówkę” i są położone od siebie w niedużej odległości. Pisząc „stołówka” mam na myśli miejsca gdzie często i w dużych ilościach przebywają niewielkie ryby stanowiące główny pokarm sandaczy. Często są to ciepłe i dobrze nasłonecznione płytkie blaty i grążeliska. Schronieniem natomiast mogą być uskoki, nierówności dna, kamienie, karcze, gałęzie, korzenie trzcin i inne różnego rodzaju podwodne „zaczepy”. Wszelkie tego typu „sandaczowe domki” powodują na pewno straty w arsenale wędkującego, ale jak głosi przysłowie – „gdzie patyki tam wyniki”.
Gdzie patyki tam wyniki!
W takich miejscach bardzo często grupują się sandacze. Pamiętać trzeba, że to tylko kryjówki a nie jadalnie. W dołkach tych sandacze mają schronienie i nabierają sił na kolejną sesję polowania. Ich obecność wcale nie gwarantuje brania. Tylko czasem dane jest nam zanotować „pstryk” lub „kopnięcie”, które jeśli zatniemy w tempo może zaowocować holem ryby.
Częsty przyłów podczas sandaczowych poszukiwań.
Każda z takich miejscówek jest przeze mnie dokładnie opływana. Przepływam w kilku kierunkach sondując co dzieje się w wodzie i jakie jest ukształtowanie dna. Sprawdzam gdzie są potencjalne stanowiska ryb. Pozwala mi to precyzyjnie ustawić łódź na łowisku i wykonywać rzuty tak, aby prowadzić przynętę w okolicy wytypowanego miejsca przebywania ryb. Panuje opinia wśród wędkarzy, że sandacze są trudne do złowienia i chimeryczne. Wcale mnie to nie dziwi ponieważ wędkując w ciągu dnia trzeba liczyć się z tym, że sandacze nie są aktywne. Łowione są przecież w miejscu i czasie kiedy mają siestę! Porównać to można do większości mężczyzn i np. EURO. Łowienie sandaczy w ciągu dnia, to tak jakby próbować zagonić do gotowania faceta, który ogląda mecz podczas Mistrzostw Europy. Oczywiście można liczyć, że przegryzie chipsa podanego w misce wprost na kolana, ale raczej na obiad do jadalni się nie ruszy.
Tak jak podczas EURO, boisko weryfikuje wszystko , tak i ja postanowiłem sprawdzić rady Pawła nad wodą. Sandaczy szukałem tam gdzie jest dużo pogranicza dwóch środowisk czyli ekotonów. Miałem cichą nadzieję, że wytypowane przeze mnie miejsca będą jadalniami bądź kryjówkami sandaczy. Nie wszystkie były trafne, ale od czego są cuda techniki.
Sandacz z „kanapy”.
Z pomocą przyszła echosonda. W moim mniemaniu to podstawa przy szukaniu stanowisk sandaczy. Dzięki niej udało się namierzyć gwałtowne spadki dna czy choćby podwodne karcze. Odnosząc się do słów Pawła, na początku moje „chipsy” lądowały chyba zbyt daleko od „telewizora”, bo brań było jak na lekarstwo. Dzięki cierpliwości parę razy trafiłem jednak w „kanapę”, gdzie odpoczywał „zander” i to z kolegami , ponieważ kilka sztuk udało się wyholować.
Zielony phoenixowski power fat w akcji.
Po kilku braniach sandacze udały się na pomeczową drzemkę, albo zostały zwerbowane do obowiązków domowych 🙂 I nam facetom pozostaje zabrać się do tego o co proszą nas domownicy. Oczywiście w przerwie między meczami . Dobrze, że kobiety propagują zasadę NO KILL, bo jak już nas zagonią do sprzątania, to po chwili buziak i do …… a raczej przed TV bo EURO trwa .
Do zobaczenia nad wodą i przed TV 🙂
Tekst i foto: Paweł Wojciechowski , Piotr Cieślak