ZAWODY

STYCZNIOWE PŁOCIE Z CZARNEGO LODU.

             Podczas rozgrywania towarzyskich zawodów spławikowych w błońskim kole, glinianka „Czarna” pełni rolę wody zapasowej. W każdych mistrzostwach natomiast i to obojętnie w jakiej wędkarskiej dyscyplinie stanowi ona jeden z sektorów. Podczas Podlodowych Mistrzostw Koła było podobnie, a Czarna stała się miejscem rozgrywania drugiej tury. Zaintrygowani wynikami i chęcią zawodniczego treningu postanowiliśmy jako ekipa moczykijów powiercić troszkę i zobaczyć, co tak naprawdę kryje się pod powierzchnią zamarzniętej wody.

Pierwsze miejsce wytypowaliśmy losowo. Sięgając pamięcią spławikowych mistrzostw koła, starałem się przypomnieć sobie, gdzie wówczas łowili z powodzeniem zawodnicy. Wtedy też był mróz, a większość rybostanu stanowiły większe lub mniejsze płocie. Przypuszczenia poniekąd sprawdziły się. Narożna część glinianki z głęboką wodą od razu zagwarantowała pierwsze ryby. Płocie nie były okazami, ale raz na jakiś czas z dziury pokazywała się już przyzwoita „czerwonooka”.

   

Nasze przypuszczenia potwierdziły się także w miejscach przy cyplach. Tutaj płocie były zdecydowanie mniejsze, pojawiły się natomiast różne przyłowy. Brania okoni jestem w stanie zrozumieć, ale szczupaczki biorące na małe płociowe mormyszki to dla mnie spora nowość. O samych mormyszkach napiszę za chwilę…

   

Mniejsze płotki brały przy tak zwanych cyplach.

Jeszcze tylko mała prezentacja szczupaczków, które atakowały nasze zestawy.

   

Oczywiście wszystkie ryby po szybkiej fotce wróciły do wody.

Kolejne miejsca w płytkich zatokach z wodą nieprzekraczającą półtora metra przynosiły niemal same okonie. Sztuk w granicach kilku centymetrów było zatrzęsienie, ale raz na jakiś czas w poddaną prowokacji mormyszkę uderzył grubszy okoń. Takie ryby na wyczynowej bałałajce potrafią już sporo namieszać pod przeręblem. Dalsza płytsza część zbiornika przyniosła mieszany rybostan. W niektórych przeręblach trafialiśmy płocie, w innych okonie, a w najpłytszych miejscach do stołu przychodziły nawet wzdręgi. Krasnopióry uznaliśmy za zupełny przyłów, podobnie jak krąpie, które złowiłem z głębszych partii „czarnej” wody.

Trenujący w tym dniu Marek Kwak również upolował wzdręgę. 

Krasnopióra z płytszej zatoki.

Jeden z krąpi z głębszej wody.

Aby dopełnić dziennikarskiej przyzwoitości pokażę też przyłów, który skosztował w złotej mormyszce. Za kilka lat zapoluję na niego ze spinningiem w dłoni.

Malutki sandaczyk.

Przed wyjazdem na lód przygotowaliśmy taktykę płociową. Malutkie dwumilimetrowe mormyszki w kolorze srebra, patyny i złota , na przemian stosowane z mormyszkami koloru czarnego i fluo miały być swego rodzaju kluczem do sukcesu. Osobiście najlepiej łowiło mi się na mormyszkę w kolorze mocno startego srebra z czerwonym akcentem, ale nie mniej ważna była też odpowiednia praca ochotką. Dużo brań notowaliśmy podczas spoczywania przynęty na dnie w zupełnym bezruchu. Wszystkie okonie wybierały natomiast wariant z mocno prowokowaną mormyszką.

Okonie z mocnej prowokacji.

Kilka dziur zanęciliśmy czarną zanętą spożywczą rozrobioną z ziemią w stosunku 1 do 6. W niektóre przeręble powędrował też dżokers. Jeśli mam być szczery uważam, że stosowanie różnych form nęcenia nie miało w ogóle wpływu na efektywność naszych połowów. Być może była to kwestia dnia lub dobrego żerowania ryb. Kluczem do sukcesu była natomiast mobilność. Z każdej „świeżej” dziury łowiliśmy ryby. Małe bądź większe, ale zawsze. Po kilku rybach przeskakiwaliśmy do kolejnej i tak w kółko. Po pół godzinie wracałem do przerębla numer jeden, aby znów notować brania. Możliwe, że płochliwość ryb spowodowana była docierającym światłem, ale nawet podczas nie wybierania śryżu z danego przerębla brań nie było więcej.

Taką mormyszkę upodobały sobie wszystkie moje czerwonookie ślicznotki.

Dziewięćdziesiąt procent naszego połowu stanowiły płocie.

Płocie Piotrka upodobały sobie mormyszkę w wersji fluo.

Paweł z powodzeniem łowił „roache” na złotą kulkę (dyskotekę).

Na koniec warto wspomnieć o pogodzie, która zmieniała się podczas łowienia. Ranne słońce potrafiło schować się za chmury. Plusem był jednak zupełny brak wiatru, który w połączeniu z lekkim mrozem dał naprawdę duży komfort podczas łapania. Ziąb nie był odczuwalny, dlatego mogliśmy się nałowić i spędzić na lodzie kilka godzin.

Wkrótce znowu zagościmy na lodowej tafli, o czym na pewno was poinformujemy!

Tekst i foto: Marcin Cieślak, foto: Piotr Cieślak, Paweł Cieślak

 

Facebook

Get the Facebook Likebox Slider Pro for WordPress