Duża rzeka była dla nas zawsze ogromnym wyzwaniem. Stawienie czoła ogromnym rybom od dawna chodziło nam po głowach. Dźwięk hamulca, odjazdy na kilkanaście metrów i długie wyczerpujące hole to marzenie każdego spinningisty. Przyznam szczerze, że moje również.
Wieczór przywitał mnie i kompanów gorącym, parnym powietrzem i istną plagą komarów. Powoli zachodzące słońce przypominało nam o końcu mijającego lata. Dość sprawnie uzbroiliśmy kije w gumowe imitacje i rozpoczęliśmy ”batowanie” podwodnej rynny. Początkowe rzuty przypomniały nam o zalegających zaczepach i konieczności używania plecionki. Meldunek o pierwszym braniu zgłosił Grzesiek. Ryba mocno przymurowała i uwolniła się z dużego haka. Kolejny odjazd tym razem notuje ja, ale ryba jeszcze szybciej niż u kolegi wypina się. Typujemy sandacze.. Następnie Piotrek powala nas na kolana tym co ma na końcu wędki. Ryba jest naprawdę ogromna i metr po metrze wybiera linkę. Walka jest imponująca. Po dziesięciu minutach zaczęliśmy zastanawiać się ile to jeszcze potrwa. Chwila nieuwagi , luz plecionki i koniec zabawy! Szkoda…. Ryba miała na pewno dwucyfrową wagę. Do tej pory zastanawiamy się cóż to za potwór wisiał na kiju. Ależ to by było zdjęcie!
Buzująca w nas adrenalina utrudnia koncentracje. Rzucamy dalej. Potężne branie i Grześka kij gnie się do granic możliwości. To znowu duży okaz. Oby tym razem się udało. Hol jest równie widowiskowy, ale ryba szybciej słabnie. W przeciwieństwie do holu Piotrka ryba nie odchodzi na środek rzeki tylko ucieka do brzegu. Już wiemy, że to szczupak. I to nie byle jaki.
Śliczna rekordowa mamuśka ma metr bez centymetra. Sesja zdjęciowa przebiega szybko i sprawnie. Ależ ryba!
Prawie metrowa mamuśka zaraz odzyska wolność.
Po takie okazy warto jeździć nad rzekę..
W wodzie jest naprawdę mniej tlenu niż zwykle dlatego przed uwolnieniem reanimujemy zdobycz. Kilkanaście minut zabiegów „wodnej fizjoterapii” przynosi upragniony rezultat. Szczupak jest gotowy i odpływa w siną dal. Emocje i widok uwalniania takiej ryby to chwile których nie da się zapomnieć.
Przy natlenianiu pomagała niemal cała nasza ekipa.
Te obrazki mówią wszystko.
Tylko C & R
Kolejne rzuty przynoszą skubania małych sandaczy. Podwójne pobicie i na haku ja też mam rybę. To też nie byle jaki okaz. Ryba stawiała duży opór i w pewnym momencie przypuszczałem „najechanie” dużego leszcza. Zaraz, zaraz zbyt mocno trzęsie łbem… Znam to uczucie i wiem że mam dużego esoxa. Ryba ucieka na boki , ale dość szybki sprawny hol kończy się dla mnie szczęśliwie. Ponad 90 centymetrów to też śliczny narwiański kaczodzioby. Kolejna reanimacja i znów cieszymy się odpływającym w wodną toń zębatym drapieżcą.
Moje ponad dziewięćdziesiąt centymetrów szczęścia.
Phoenixowski Shiner w tym dniu był niezawodny.
Seledyny jak widać kuszą nie tylko sandacze.
Widok odpływającej ryby – bezcenny.
Na mojej rozkładówce bywały już spore szczupaki , czy choćby medalowe okonie ale nigdy nie spodziewałbym się dwóch rekordów w jednym dniu. Ostatnio polubiły nas duże ryby, o czym znów wkrótce wam napiszemy… Połamania. Tylko C&R.
Tekst: Paweł Cieślak, Piotr Cieślak, Marcin Cieślak, foto: Paweł Cieślak, Piotr Cieślak