Wędkowanie odległościówką na łowisku komercyjnym takim jak to, podoba mi się z kilku powodów. Po pierwsze i najważniejsze, a szczególnie istotne w upały, nie trzeba się troszczyć o jokersa i ochotkę. Druga kwestia, to może i brań nie jest zatrzęsienie, ale jak coś już skubnie, to czuć to na kiju. Łowisko Szczęsne słynące z karasi, to nie zwykły hodowlak, a całoroczny zbiornik, na którym rybki szybko się uczą. Niejedna po spotkaniu z haczykiem nabrała już po prostu życiowej mądrości. Celem wypadu były karasie, które miałem nadzieję łowić po rekonesansie zrobionym przez kolegów wędkujących tu weekend wcześniej. Być może sporadyczne karpie sprawią mi również miłą niespodziankę. Przynajmniej powinny jeśli, w ogóle będą brały;)
Prawie gotowy do wędkowania i testowania kilku nowych rzeczy
Dawno już przestawiłem swoje myślenie o komercyjnym łowieniu z torów, po których jeździły wagony taniej zanęty. Teraz zastąpiła je mała drezyna z odrobiną dobrego towaru, podawana precyzyjnie z dodatkiem często wstrzeliwanych przynęt. Staram się jak wiecie też minimalizować ilość targanego sprzętu. Oprócz małego siedziska zamiast ciężkiego kombajnu staram się nie zabierać na takie wędkowanie wiader. Szczególnie na łowiska, nad których brzeg nie dojedziemy samochodem. Spacer farmera to nie jest to, co mnie najbardziej w tym wszystkim kręci. Mam kuwety, które wystarczą mi zdecydowanie do magazynowania i domaczania zanęty. Właśnie min. z tego powodu zanętę na komercje przygotowuje wieczór wcześniej. Przesiewam, namaczam, przecieram, dodaje i pakuje w woreczki strunowe. Te wkładam do torby ze sprzętem, a mus posiadania na łowisku wiader znika natychmiast. Zanętę wystarczy dowilżyć na miejscu, dodać parzone robaki i wszystko mamy. Do tego garść pelletów w kilku rozmiarach na przynętę i do strzelania z procy w łowisko i już …Tylko tyle i aż tyle.
Zapas widoczny na zdjęciach zdecydowanie wystarczy na kilkugodzinną sesje z match’em w dłoni. Zanętę na 25 metr wystrzeliłem chyba najlepszym w tym momencie produktem na rynku. Proca Drennana używana jest przez wielu zawodników z europejskiej czołówki, bez względu na przynależność klubową.
Zielona katapulta brytyjskiego producenta doskonale sprawdza się na dystans do ok. 35 metrów. Do testów otrzymaliśmy ją od zaprzyjaźnionego www.roach-shop.pl W łowisko na początek poszło 25 wałeczków zrobionych jedną ręką. Co skutkuje jak wiecie, w miarę równymi pociskami. Jeśli wolicie kuleczki, możecie do tego celu użyć kubeczka zanętowego od tyczki. Wtedy również zawsze nabierzecie tyle samo towaru.
Głównym skarbem, który chciałem tego dnia sprawdzić, to cacuszka od Tomasza Mokrasa. To ręcznie robione i doskonale wyważone spławiki odległościowe. Warto wspierać twórców hand made, którzy w unikalne rzeczy wkładają dużo pasji. Pozwolicie więc, że poświęcę im więcej niż zwykle miejsca w relacji.
Pakiet spławików odległościowych na każdą okazję. Nie wszystkie oczywiście dziś wykorzystam
Spławiki są wykonane z dużą dbałością o szczegóły i z naturalnych materiałów. Lakierowane kilkukrotnie nie powinny pić wody, ani ulegać uszkodzeniom. Jeśli będą brały karpie porządnie je przetestujemy. Wartości estetyczne sami możecie ocenić na poniższych zdjęciach.
Wyobrażacie sobie taki prezent pod choinką? Pudło na wagllery a w nim cała gama takich spławików imiennie nam zadedykowanych i stworzonych specjalnie pod nasze konkretnie łowiska! Tylko jeszcze kto da cynk żonie, że właśnie to byśmy chcieli otrzymać!?
Do wędkowania na w miarę płytkim zbiorniku (ok 1 m na 25 metrze ) wybrałem z tej gamy dwa modele, 5 i 6 gramowe z cienką wymienną antenką i grubszym ale za to krótszym korpusem. Ten zestaw powinien wskazywać nawet delikatne brania, choć liczyłem mimo wszystko, że ryby będą zasysać przynętę pewnie, a ja specjalnie nie będę musiał się wgapiać w antenki w poszukiwaniu najmniejszego ich drgnięcia. Czasami jednak tak bywa, że nawet na łowisku komercyjnym karpie pobierają przynętę bardzo ostrożnie. Podczas zawodów typu BIG GAME zdarza się przecież, że tyczkarze stosują spławiki o wyporności 0,2 grama! Czego z resztą nie robi się zbyt często, nawet podczas połowu płoci.
Wybrane przeze mnie modele wyposażone zostały w dodatkowe antenki, jeśli tafla wody nabrała by odcieni na których spławiki są dla mnie niewidoczne. Powiem szczerze, że to właśnie jest dla mnie często dużo ważniejsze, niż wyważenie wagglerów co co setnej grama. Szczególnie podczas zawodów irytujące jest gdy, nie możemy dobrać odpowiedniej antenki. Zapas różnych wariantów kolorystycznych jest w tym wypadku kluczowy.
Pierwszy raz używam zielonej żyłki. Myślę, że może to być dobre rozwiązanie na lato, gdy większość naszych łowisk kwitnie. Jedno jest pewne i nie ważne czy linka jest czarna, zielona, czy czerwona, absolutnym musem jest posiadanie buteleczki z rozcieńczonym płynem do naczyń, aby ją odtłuścić. Kilka razy o tym zapomniałem i mocno tego żałowałem. Sprawdziłem różne marki domowych detergentów i muszę tu napisać, że niektóre dostępne na rynku specyfiki w połączeniu ze słońcem potrafiły doprowadzić żyłkę grubości np. 0,16mm do stanu nieużywalności. Stawiam więc na popularny polski płyn.
…………… Żyłka 0,16 w zupełności wystarczy, ale tylko jeśli mamy trochę miejsca aby dać rybie pohasać.
Ryby w łowisku potrzebowały troszeczkę czasu, aby się rozkręcić. Pierwsze brania miałem po około kwadransie od nęcenia. Dwa pudła spowodowane nieprzypilnowaniem kontaktu z zestawem zaowocowały póki co pustą siatką. Pierwsze zacięte branie i czuję opór, ale dużo większy niż się spodziewałem. To z pewnością nie jest karaś. Ryba dała się w miarę szybko przyciągnąć pod brzeg, ale potem walczyła zaciekle. Moja odległościówka lubi jednak taką przybrzeżną walkę, która jedynie odbija się na bólu przedramienia. Przyjemnym bólu dodajmy:) Piękny wyścigowy karp pełnołuski, przypominający mocno te występujące w łowiskach angielskich, znalazł się w podbieraku.
Ta ponad 2 kilogramowa torpeda walczyła tak, jakby jej waga była co najmniej dwa razy większa.
Po kilkunastu minutach przerwy znów mam rybę na wędce. Tym razem to jednak wcześniejszy cel mojej wyprawy. Karaś srebrzysty, szybko ląduje w podbieraku. Dodam, że również ładnie walczył. Kondycja i zdrowy wygląd zamieszkujących Szczęsne ryb zasługuje na pochwałę, którą nie omieszkałem wyrazić gdy opuszczałem teren moich manewrów.
Dzień był bardzo upalny, a w słońcu temperatura oscylowała w okolicach 40 stopni! Nieliczni tego dnia odważni szybko odpuszczali, a na arenie zmagań zostali szaleńcy mi podobni. To taki dzień, w którym nawet żona zadzwoniła spytać się czy żyję:) …a jednak !
Brzeg na którym wędkowałem uważany jest za gorszy, ale wybrałem go celowo, bo właśnie tam będą odbywać się zawody, w których planuje wkrótce wystartować. Ot, taki luźny trening połączony z testami fajnych rzeczy, które ostatnio nasza redakcja otrzymała. Kolejne branie przynosi mi kolejnego karasia i w momencie, gdy myślałem, że już ustawiłem sobie „drobnicę” w łowisku po nim nastąpił dłuższy przestój. To może oznaczać tylko jedno, w łowisko wyjątkowo chętnie dziś znów weszły karpie. Przeważnie match na tej wodzie to w miarę częste odławianie karasi. Te być może przez upały nie żerowały tego dnia tak masowo. A jest ich naprawdę dużo.
W końcu następuje branie i gęba cieszy mi się ponownie od ucha do ucha. Ryba walczy jeszcze mocniej niż pierwszy karp. Ja go przyciągam, on mi odjeżdża i tak wiele razy. Hamulec gra, ręka pobolewa, ale uśmiech nie schodzi z buzi. Pomimo palącego słońca. Kolejny pełnołuski, ale tym razem grubszy i większy, bo ok. 60 cm rozbójnik w podbieraku. Piękna ryba.
Sytuacja się powtarza jeszcze kilka razy. Karasie odpuściły sobie już totalnie żerowanie. Od czasu do czasu donęcam kulką wystrzeloną z procy lub kilkoma ziarnami pelletu. Nie wiem nawet co ile, bo słońce męczy i rozleniwia tak, że nie mam ochoty sięgać do kosza po telefon. Kilka pustych brań, jeden przypon strzelił, ale w końcu znów jest kolejny siłacz. Wziął jak marzenie.
Gdy zaczynałem się już zbierać, karp niemal wciągnął mi wędkę do wody. Odbywało się to zresztą dość dziwnie, bo kij spoczywał na podpórce, a szczytówka dość głęboko w wodzie dotykała niemal dna. Ryba najwidoczniej pobrała przynętę i skierowała się w kierunku tafli wody podnosząc mi do góry wędkę. Tego brania nie zacinałem. Znów moja matchówka pięknie się wygina, a ja jestem szczęśliwy. Cóż więcej chcieć na rybach? Karp kilkukrotnie odjeżdża od brzegu wybierając żyłkę z kołowrotka. Kij wygięty po samą rękojeść spisał się na medal. Tego dnia nie było spadów i spinek pod samym brzegiem. Wszystko co zacięte zostało wyholowane. Brań nie było może dużo, ale każde z nich po trafionym zacięciu wzmagało poziom adrenaliny.To był wyjątkowy dzień. W łowisku królowały ładne ryby. W siatce do końcowego zdjęcia pozowało kilkanaście kilo karpiowatych, na które złożyło się raptem kilka „rybek”. To lubię. Silne i zdrowe karpie dostarczyły sporo emocji. Choć wydawało by się, że w taką egipską pogodę nic nie powinno żerować. Warto dlatego wybierać się na ryby bez względu na pogodę. Nawet w skrajnych warunkach można fajnie połowić. Nieważne czy leje się z nieba deszcz , czy żar , grunt żeby się dobrze zabezpieczyć. Parasol, czapka, okulary przeciwsłoneczne oraz odpowiednia ilość płynów. Ja wypiłem podczas tej sesji 3 litry różnych napojów. Oczywiście bezalkoholowych.
…………………………
Kilka szybkich zdjęć zrobionych przez przechodzących wędkarzy i można kierować się w kierunku samochodu. Wracałem z „bananem” na ustach i bolącym przedramieniem… no i żona się martwiła czy dałem radę na słońcu. To też Bezcenne!
Dziś wszystko zagrało. Było celne nęcenie, pewne hole, a i sprzęt nie zawiódł. Nastawienie było raczej na karasie niż karpie, więc ekwipunek mógłby być deczko mocniejszy. Dałem radę i ja pomimo temperatury sięgającej chyba 40-tu stopni:)
Z wędkarskim pozdrowieniem!
Tekst i foto: Tomek Sikorski