Okoń to najbardziej chimeryczna ryba jaką znam. Pasiasty drapieżca , często wybredny, ignorujący nasze przynęty, gustujący w wybranych kolorach sztucznych imitacji, bądź co bądź nie gustujący wcale. Taki jest już nasz okoń. Może przez lenistwo, może przez ciekawość, a może z powodu zwykłej chęci odpoczęcia od „spławika” postanowiłem wybrać się z spinningowym gronem ekipy moczykijów na pierwszy w tym roku trening okoniowy. O pojedynku z pasiastym przeciwnikiem myślałem od początku roku, ponieważ żadna inna ryba podczas łowienia nie pokazuje tak dobitnie swojego „wybrednego” charakteru. Nawet najwytrawniejsi „trokowcy” wiedzą, że okoń ma tak kapryśne dni, że trafienie w jego gusta bywa bardzo trudne, żeby nie napisać wręcz niemożliwe. Każdy taki trening czegoś uczy.. Najczęściej jest to pokora.
Zbliżające się zawody okręgowe zmotywowały moich kompanów do ćwiczenia „wklejania” okoni na bankowych zegrzyńskich miejscówkach. O dziwo tym razem bankówek nie było… ale o tym za chwilę.
Na miejscu pojawiliśmy się jeszcze przed świtem. Wolimy na spokojnie przygotować zestawy, zamontować silnik i napić się stawiającej na nogi kawy. O tym, że Paweł na głodnego nie pływa pisałem już we wcześniejszych artykułach. Ale czy głodne będą okonie, miało się okazać już po kilku pierwszych rzutach. Po wypłynięciu ze stanicy skierowaliśmy dziób naszej łodzi w stronę miejscówek, które mamy już „obcykane”.
Jest pięknie! Delikatny wiaterek , wschodzące słońce i zapowiadający się wspaniały, pełen brań, rybny dzień. Oddajemy pierwsze rzuty i ….. I nic! Nasze bankowe miejsca, których namiary wpisane mamy w GPS-y , mapy , notatki, kalendarze i innego rodzaju „pamiętniki” nie przynoszą rezultatów. Okoni tu po prostu nie ma? A może nie chcą brać? Co u licha! Opływamy miejscówkę z drugiej strony. Czasem ryby wolą ścigać przynętę prowadzoną w przeciwnym kierunku. Ale nie tym razem. Dziesiątki rzutów i nic nawet „nie powącha” naszych okoniowych „killerów”. Kolejne odwiedziny pozostałych miejscówek również nie przynoszą żadnej sztuki. Nie wygląda to dobrze. Po tym fakcie powinienem chyba przestać używać sformułowania „bankówka”.
W końcu ekran naszej echosondy pokazuje kolejne garbiki. Namierzamy je zupełnie przypadkowo. Łowimy! Oddajemy rzuty i nareszcie Piotrek wyjmuję pierwszego pasiaka. Okoń połakomił się na bardzo wolno prowadzony twister.
O skuteczności przynęt w kolorze purpury pisaliśmy już kiedyś w jednym z testów.
Potem u Pawła „wkleja się” garbaty, który poprawia jego statystykę wyjętych okoni z Zalewu Zegrzyńskiego. Po jakimś czasie ja też robię odczarowanie, ale nie jest to wędkowanie do którego przywyknąłem podczas tutejszego łowienia. Ryb jest po prostu mało, a te które dają się łowić nie są olbrzymami. Liczba odławianych okoni też pozostawia wiele do życzenia. Czasem z jednego stanowiska udaje nam się wyjąć po 3 -4 okonie, po czym następuje pauza. Trzeba szukać dalej.
Z biegiem czasu sytuacja wcale się nie zmienia. Zmienia się natomiast pogoda. Robi się gorąco, a my coraz bardziej odczuwamy potęgujący się skwar. Okonie nadal biorą „kilkurazowo”, a fakt ten trzeba kwitować olbrzymią zmianą kolorów w naszych gumowych imitacjach. Najlepszą przynętą okazuję się Power Impact firmy Phoenix, a ilość brań zwiększa się po zastosowaniu żelowego okoniowego „dopalacza” firmy Winner. Produkt godny polecenia w sam raz na chimeryczne ryby.
Nieco mniej okoni łowi dragonowski „dancer”, oraz phoenixowski twister, ale trzeba przyznać, że przynęty te również nieźle radzą sobie jak na tak ciężkie upalne warunki. Rasowanie przynęt okoniowym sprayem podnosi ich skuteczność.
Przerobiliśmy wiele „psikaczy”, ale zdecydowanie najlepszy jest winnerowski Master Mix Predator. Okonie biorą agresywniej i pewniej. Widać, że zapachowa smuga atraktora ustawia ryby w ścieżce, bo brań jest zdecydowanie więcej. Żarłoczność ryb po „dopalaniu” gumy widać na fotce poniżej.
Łowienie kończymy jeszcze przed wieczorem, ponieważ lejący się z nieba żar jest nie do wytrzymania. Nasze efekty na pewno nie były piorunujące, ale w taki dzień powinny cieszyć każde ryby. Warto zaznaczyć, że po spłynięciu dowiedzieliśmy się o zawodach spinningowych, które były w tym samym czasie organizowane przez jedno z pobliskich kół. Rezultaty były lekko mówiąc średnie. My natomiast mogliśmy zapisać coś na nasze konta. Wiadomo, że zawody to nieco inne bardziej presyjne łowienie, dlatego może, lepiej wyników nie porównywać. Bądź co bądź to był bardzo trudny wędkarsko dzień, a każda ryba była mocno wypracowana.
Wypracowanie takiego garbusa cieszy podwójnie.
Wnioski nasunęły się same. Okonie pobudzał dodatkowy impuls w postaci atraktora. Ryby ustawiały się w smudze co kwitowały odprowadzanymi braniami przy samej łodzi. Należało często ( częściej niż zwykle) modyfikować przynętę lub kolor wabika. Na podwodnym garbie należało dłużej przytrzymać przynętę, momentami zupełnie bez ruchu.
i kolejna ryba odpływa w siną dal. Wypuszczanie okoni powinno być wręcz obowiązkowe!
Miejmy nadzieje, że wnioski z naszego treningu kompani przełożą podczas zawodów. Trzymajcie kciuki.
Tekst : Marcin Cieślak, foto: Paweł Cieślak, Piotr Cieślak, Marcin Cieślak