Coroczna tradycja pierwszego wędkowania na Brdzie w Bydgoszczy została podtrzyma również w tegoroczną majówkę. W samym centrum miasta biała ryba pokazuje się zawsze dopiero pod koniec kwietnia z ewentualnym tygodniowym opóźnieniem, w zależności od warunków pogodowych. Pierwsze osoby zdążyły już pochwalić się wędkarskiej braci okazami złowionymi w minionym tygodniu. Padły pierwsze leszcze, klenie oraz małe trocie. Na weekend majowy czekali również spinningiści, którzy rozpoczęli sezon zawodami okręgowymi z okazji rozpoczęcia sezonu. W minioną niedzielę dopisała też pogoda. Mogłam zaplanować wypad z tyczką nad rzekę. Pierwsze wędkowanie zawsze ma charakter „zwiadowczy” i nigdy nie wiadomo czego możemy się spodziewać. No może poza licznym gronem kibiców za plecami. Niski stan wody wróży zazwyczaj gorsze połowy. Ta zależność sprawdza się na Brdzie o każdej porze roku. Odcinek rzeki, na którym zazwyczaj łowię charakteryzuje się bogatym rybostanem, silnym uciągiem i głębokością dochodzącą nawet do trzech metrów.
Od zawsze byłam zwolennikiem łowienia lekkimi spławikami, dlatego zdecydowałam się na 6 i 8 gramowy dysk. Żyłka główna 0,16 oraz 0,18 wystarcza w zupełności do czasu, pojawienia się w łowisku brzan. Dzieje się to jednak w późniejszym okresie. W topie stosuję gumę o średnicy 1,2 mm.
Jak łowiłam?
Przygotowałam 3 kg suchej, gotowej zanęty firmy Dragon z serii Quattro.
Zanęta płociowa z domieszką leszczowej z proporcji 2:1 sprawdzała się zazwyczaj w każdych warunkach na Brdzie. Dodatkowo czasem stosuję również mieszankę piernikową oraz klej spożywczy, pieczywko żółte i czerwone. Z uwagi na dość silny uciąg namoczoną zanętę w proporcji 1:1 dociążyłam gliną wiążącą naturalnego koloru. Oczywiście wszystko przetarłam przez sito, następnie dodałam parzone kolorowe robaki w ilości 0,5 litra. Robactwo zawsze zwiększa szanse na złowienie większej ilości ryb w porównaniu do zastosowania samej gliny z zanętą. Jokersa używam tylko wtedy gdy zostaje mi niezagospodarowany po zawodach. Wyniki jednak po użyciu jokersa jak i parzonych robaków są wręcz takie same.
Na nęcenie główne przygotowuję zawsze między 10 a 15 kul średniej wielkości. Przed robieniem kul można do zanęty dodać atraktor, ale ja jestem zwolennikiem dodawania go już przy donęcaniu, w razie gdyby ryby nie chciały współpracować. Tym razem do wody wrzuciłam 10 kul.
Przed wrzuceniem kul do wody wygruntowałam łowisko. Dno tutaj nigdy nie jest równe z racji na liczne kamienie i „zawady” , które utrudniają wędkowanie i nie raz kończą się zaczepami lub urwanym zestawem. Grunt ustawiłam tak, aby śrucina sygnalizacyjna znajdowała się przy dnie.
Przyszedł czas na łowienie.
Na pierwsze branie nie trzeba czekać długo. Jest to zawsze dobra zapowiedź, wręcz zachęcająca do dalszego wędkowania. Pierwsza wyholowana ryba zameldowała się w podbieraku i była to ku mojemu zdziwieniu…. troć wędrowna.
Na następne branie musiałam czekać kilka minut. Drugą złowioną rybą była niewymiarowa certa. Potem kolejna. „Vimby” są gatunkiem charakterystycznym i licznie przebywającym na tym odcinku rzeki. Niestety dalsze minuty wędkowania rozczarowały mnie strasznie. Brań było niewiele. Złowiłam zaledwie 3 płotki i okonia. Pojawiły się też ukleje.
Na tym odcinku sprawdzone przeze mnie jest to, że jeśli uklejki biorą nawet z gruntu, to znak, że nic innego już nie uda się złowić.
Pierwsze łowienie nie przyniosło wielu ryb, a o okazach nie mogło być mowy. Śmiało mogę powiedzieć, że tym razem miałam więcej kibiców na brzegu, niż ryb w siatce. Każda złowiona płotka miała wysypkę, która świadczy o jej przygotowaniu do tarła.
Pojedyncze ryby wskazują na to, że w trakcie dwóch najbliższych tygodni przy ciepłych nocach ryb będzie już znacznie więcej i następne wyjście skończy się dużo lepszym wynikiem.
Tekst i foto: Patrycja Tykwinska.