Tydzień przed zawodami firmy Remondis wybrałem się z zawodnikiem błońskiej dziewiątki, Piotrkiem Krupińskim zobaczyć co w wodzie ”piszczy”, a właściwie pływa. Ze słyszenia wiedzieliśmy, że ciężko teraz skusić coś możliwego do brania, ponieważ ryba kaprysi. Ale na tej wodzie to norma, dlatego nie tracąc nadziei około dziesiątej zameldowaliśmy się na ”Babskiej”. To trudna techniczna woda , rządząca się swoimi prawami, o czym można poczytać w innych relacjach na łamach strony.
Piotrek rozpoczyna mieszanie zanęty.
Chcąc potrenować różne warianty postawiliśmy na wygodę, dlatego usiedliśmy na grobli. W miejscu tym, nigdy nie są rozgrywane zawody, ale jest to lubiane miejsce przez ryby. Do tego, przeszkadzający wiatr mieliśmy w plecy, więc zapowiadało się komfortowe łowienie.
Ja uparcie, co robię tutaj niemal na każdym treningu, chciałem poćwiczyć ”utrzymanie” ryb w łowisku. Wędkujący na tej wodzie zawodnicy, doskonale zdają sobie sprawę, że nie jest to takie proste. Zazwyczaj sytuacja wygląda tak, że ryba przepada i wchodzi w zanętę falami, lub pokazuje się tylko na początku. Potem pozostaje dłubanie przysłowiowych punktów. Kompan mojej wyprawy po cichu liczył na rewanż z amurami, dlatego na grzebień powędrował zapasowy top z solidną gumą i żyłką główną numer 0,14 . Przypomnę, że Piotrek na poprzednich zawodach spiął piękną sztukę.
Nasza zanęta opierała się na mieszankach Sensasa. Piotrek bazował na Grosie dopalając go różnymi komponentami od pieczywka po Epiceine. Pod kulami, tradycyjny dywan z dżokersa, ale tym razem w małych ilościach. Tylko 2 kilogramy ziemi i 100 gram mięsa. Niewielkie ilości jokersa miały zapewnić małą ilość wszędobylskich mikro okoni, których z pewnością tu nie brakuje.
Ja postawiłem na Etang z Epiceine, a całość dociążyłem glinką Brune. Podkładem było identyczne zestawienie dżokersa z ziemią. Najpierw niemal cały ”mięsny” towar powędrował do wody. Zanętę podaliśmy z kubka. Ja nie przebierałem w środkach i aż 6 dużych kul mojej mieszanki precyzyjnie ”zakubkowało” w łowisku.
Brania zarówno u mnie jak i u Piotrka zaczęły się od razu. Piotrek zadebiutował płocią . Ja zacząłem od płotki i leszczyka.
Z biegiem czasu w moim łowisku ryba rozkręcała się z minuty na minutę. Gdy przestawały brać płocie, do stołu przychodziły leszczyki. I tak na zmianę. Potem dominował już tylko leszczyk. Piotrek od czasu do czasu meldował mi złowienie grubej płoci a potem ”siadło”. Owe ”siadło” spowodowały, jak się potem okazało grube ryby, które przyszły do stołu.
Najpierw konkretny ”klocek” nie dał się zatrzymać na tyczce, potem krótka walka potężnej ryby skończyła się szybciej niż się zaczęła. Ale jak głosi przysłowie do trzech razy sztuka ! Trzecie podejście i rybę w końcu udało się zaciąć i zatrzymać.
Walka..
Dobre 15 minut zmagań i w końcu okaz skapitulował.
Piękny, na pewno grubo ponad 4 kilogramowy amur zameldował się w podbieraku.
O dziwo, roślinożerna ryba wybrała wariant mięsny. Wyjęta ryba namieszała w łowisku, wiec praktycznie po tym zdarzeniu brania siadły na dobre. Trzeba jednak przyznać, że Piotrkowi rewanż amurowy w pełni się udał.
Ryba dnia.
Amur to ten z prawej 🙂
Ja dalej ”ćwiczyłem” leszczyki wielkości 20 i 25 cm ze sporadyczną płocią. Co najważniejsze rybę udało się utrzymać w łowisku przez całe łowienie. Po tym treningu obaj jesteśmy bogatsi w nowe spostrzeżenia. To był bardzo przyjemny dzień.
Wyniki.
Do następnego!
Ryby wracają do wody.
Tekst i foto : Marcin Cieślak, foto: Paweł Cieślak, Piotr Cieślak