Każdy kto choć raz starował w zawodach na flagowej wodzie koła nr 9- ”Babskiej” wie, że do zwycięstwa potrzebne są bonusy.
Trening jaki przeprowadziłem, dwa dni przed zbliżającymi się zawodami, miał mi nieco pomóc w rozeznaniu wody pod kątem większych ryb. Startuje tutaj dopiero pierwszy sezon i muszę przyznać, że jeszcze nie wszystko jest dla mnie czytelne. Liczyłem, że cztery godziny spokojnego łowienia nieco rozjaśnią sytuacje.
Pogoda była zmienna. Rano przywitało mnie pochmurne niebo z delikatnym wiatrem. Z biegiem czasu robiło się jednak coraz cieplej, a wiatr dmuchał coraz bardziej porywiście, żeby co chwila ustawać. Słońce jakby idące w parze z wiatrem, w tym czasie chwilami chowało się za chmurki. Ba podczas łowienia nawet pokropiło, a momentami porządnie padało.
Dwoma słowy – aura wydziwiała. Byłem też ciekaw, jak takie ”skakanie” pogodowe odbije się na rybach.
Test
Postanowiłem przetestować dwa warianty podania zanęty. Na 10 metr, kilka metrów obok tyczki podałem gruby towar. Spoistą glinę z pinką i dżokersem. Mieszankę wrzuciłem z ręki. Postanowiłem nie donęcać, więc wszystko powędrowało do wody od razu – 8 dużych kul.
Do gliny dałem także atraktor zapachowy. Opcja ta miała być moją alternatywą bonusową. Drugą mieszankę w postaci ziemi i dżokersa podałem tradycyjnie na 11 metr. Łowienie na 13 metrze w tych wietrznych warunkach byłoby po prostu utrapieniem. Na wierzch powędrowało kilka kulek Gros Gardonsa wielkości małej pomarańczy. Tutaj postawiłem na podajnik zanętowy i precyzje.
Liczyłem że prostota skutecznie pomoże mi dobrać się do płoci. Miało być lekko i bez udziwnień.
Pierwsza godzina była fatalna. Złowiłem tylko 6 ryb . Dwa leszczyki , dwie mikro płotki i dwa okonie wielkości palca.
Mały leszczyk..
Okonie nie porażały wielkością.
Pocieszeniem było to, że inni również mieli tylko po kilka ryb w siatce, ale obawy o współprace narastały z każdą minutą. W drugiej godzinie coraz chętniej rozkręcała się płotka, która brała jak szalona przez 10 -15 minut i przepadała bez śladu.
Jedna z płoci.
W trzeciej, pojawiły się słabo widoczne, na zburzonej falami wodzie żery ryb. Pojedyncze bąble dawały nadzieję, że coś grubszego uwiesi się haka. W końcu doczekałem się brań. Najpierw dość ładny linek skosztował w ochotce.
Potem coś grubego dostało po przysłowiowym pysku i zeszło z haka. Na koniec z typowego ”leniucha” do brania skusił się karp.
Momentami pokazywał się drobny okoń i płotka. Dodam tylko że wszystkie ryby wybrały wariant ”lekki”. W gruby towar nie weszło po prostu nic! Być może silne wiązanie robactwa w tych warunkach było zbyt ryzykowne. Możliwe, że nie trafiłem też z kolorem gliny, bo pierwszy raz sprawdzałem opcję – Brune.
Piotrek musiał zmagać się z milionem małych okoni.
Wyniki.
Jako ciekawostkę dodam że łowiący tego dnia na bocznego troka Paweł, oprócz kilku małych okoni skusił do brania karpia.
Mały tygrysek na bocznego troka.
Holik karpia na żyłce 0,12.
Ryba była zapięta w obrębie głowy, więc trudno gdybać, czy ryba była najechana, czy pomyliła fioletowego paprocha z jakimś wodnym przysmakiem.
Chciał nie chciał nie często ogląda się takie hole i takie ryby łowione na spinning.
No kill…
To był dzień pełen przemyśleń. Mam nadzieję, że wyciągnięte wnioski pomogą zająć dobrą lokatę na zawodach.
O tym dowiemy się już wkrótce. Oby bonusy chciały współpracować. Do następnego…
Foto: Marcin Cieślak, Paweł Cieślak. Tekst: Marcin Cieślak.