Podlodowe łapanie siedziało mi i chłopakom w głowie już od dawna. Postanowiliśmy zaryzykować i wybraliśmy Mazury. Co prawda 250 kilometrów drogi w jedną stronę budziło wiele zastrzeżeń, ale czego się nie robi żeby choć trochę poczuć klimat prawdziwej wędkarskiej przygody.
Pogoda tego dnia była znakomita. Zabrakło może trochę słońca, ale dżdżysty i mroźny dzień okraszony był zupełnym brakiem wiatru. Dlatego, ile mrozu by nie było każdemu po prostu było ciepło. Gruba pokrywa lodowa miejscami nawet czterdziestocentymetrowa przypominała nam, że jesteśmy chyba na końcu świata . Na Mazowszu lód jest przecież połowę chudszy.
Taktyka była prosta nastawiamy się na okonie, które dominują w zbiorniku szukając bonusów. Wiercenie zaczęliśmy od 3 metrowej wody. Z biegiem czasu przesuwaliśmy się w stronę środka jeziora i skończyliśmy ”przeręblować” przy gruncie grubo ponad 4 metry.
Każdy z nas łapał na inne mormyszki i inaczej próbował nęcić. Ja nęciłem samym jokersem, a także jokersem z ziemią. W ogóle nie używałem spożywki. Paweł w kilku dziurach zaryzykował z zanętą. Piotrek wybrał podajnik i z biegiem czasu podawał rybom, pod nos czystego jokersa. Zabiegi te, z resztą okazały się skuteczne, bo okoni tego dnia padło sporo. Niestety większość nie przekraczała 20 cm z nielicznymi wyjątkami. Każdy jednak coś łowił, a to najważniejsze.
Metody połowu też wybraliśmy różne. Osobiście wszystkie ryby złowiłem na kanadyjkę uzbrojoną w zielono oliwkową mormyszkę. Wcześniej próbowałem też na czarną łezkę, ale skończyło się obcinką przez zębatego więc zrezygnowałem z tego koloru.
Drugi z Pawłów, dobrał się do płotek i na nich skupiał uwagę, ponieważ okonie tego dnia zupełnie go omijały. Płotki wybrały wolny opad na ”milimetrowej” złotej dyskotece. Paweł i Piotrek większość czasu przełowili bałałajkami, co przyniosło efekty w postaci sporej ilości okoni. Daniel wyjął kilka garbusów, na tak zwanego leniucha. Tego dnia ryby zupełnie ignorowały blaszki podlodowe. Prowadzić mormyszkę należało najwolniej jak to możliwe i szukać brań z opadu lub przytrzymania.
Po kilu godzinach lodowych zmagań przyszedł czas na coś z ogniska i powrót do domu.
Dostaliśmy też informację, że jezioro zarybiono sieją. Kto wie może jeszcze w tym roku czeka nas ”akcja sieja” na jeziorze Zawadzkim.
Tekst i foto : Marcin Cieślak