W związku ze zbliżającym się tarłem, już za chwilę rzeczne leszcze powinny zacząć mocne żerowanie Na ten moment wiem, że jest jeszcze trochę za wcześnie, ale postanowiłem sprawdzić co słychać w pierwszych dniach kalendarzowej wiosny nad naszą mazowiecką Wisłą. Nie nastawiałem się na spektakularne wyniki, a sam wyjazd traktowałem bardziej rekonesansowo. W końcu nie od dziś wiadomo, że duża rzeka zmienia się z roku na rok. Niestety do Wisły mam większy kawałek drogi, więc nie mogę pozwolić sobie na kilkudniowe, regularne nęcenie, które w pewnym stopniu “przyzwyczaja” rybę do określonego miejsca.
Rzut oka na moje miejsce. W tle zalana, duża ostroga.
Postanowiłem odwiedzić dość popularny odcinek rzeki, gdzie w sezonie letnim nie ma gdzie kija włożyć. Oczywiście wczesną wiosną wędkarzy jest zdecydowanie mniej, ale regularnie jakiś towar do wody wędruje. Była więc szansa, że ryby będą kręciły się w okolicy. Jeśli chodzi o samo łowisko to stanowisko rozbiłem około 50 metrów od ostrogi, od strony napływu. Głębokość w tym miejscu wynosiła około 3,5 metra a uciąg wody pozwalał na stosowanie koszyków o gramaturze 60 gram.
Wiślana płoć
Nad wodą stawiłem się jeszcze po ciemku. Szybko rozrobiłem zanętę, do której dałem na start ubogą ilość mrożonych białych i obowiązkowo płatki owsiane. Zanętę rozrobiłem wodą z rozcieńczoną melasą by nadać jej lepsze właściwości smakowo-zapachowe oraz lekko ją dokleić.
Leszczowa zanęta od Marlin
Krąpie pojawiły się wraz ze wschodzącym słońcem
Wędkowanie zacząłem przed świtem. Przez pierwsze 40 min nie działo się zbyt wiele. Ryby mozolnie ustawiały się w łowisku. Dopiero jak słońce trochę wychyliło się zza horyzontu, woda ożyła i na moich zestawach zaczęły pojawiać się pierwsze fajne krąpie. Po kilku krąpiowych braniach nastąpiło bardzo mocne branie, które mało nie zabrało wędki opartej na trójnogu. Na końcu zestawu zameldował się pierwszy leszcz tej wyprawy. Zestaw z haczykiem 16 i przyponem 0,14 spokojnie sobie poradził. Po pierwszym leszczu miałem kolejne silne branie jednak ryba spięła się w połowie drogi.
Jeden z wiślanych krąpasów.
Kiedy słońce wyszło trochę wyżej częstotliwość brań spadła. ale udało mi się wypracować jeszcze kilka ryb w tym jednego leszcza i fajną płoć. Około godziny ósmej brania całkowicie zniknęły. Wielokrotnie już sprawdziła mi się hipoteza, że przy bezchmurnej pogodzie brania kończą się w godzinie ósmej, dziewiątej, a przy pochmurnej w godzinach południowych.
Ostatnie foto i czas wypuszczać moje zdobycze.
Wyniki
Tekst i foto: Piotr Leleniak