W tym sezonie woda w rzekach dosłownie wariuje. Kiedy poziom jest wysoki, okazuje się, że woda następnego dnia podskakuje jeszcze o kilkanaście centymetrów tylko po to aby przez kolejne dni opaść pół metra i znowu podskoczyć i wrócić do wysokiego stanu. O kamiennych opaskach i większości ostróg można śmiało zapomnieć. Na pewno za ten stan rzeczy odpowiada mnóstwo opadów w różnych regionach.
Dżdżysty poranek to dobry prognostyk. Ryby lubią jak tak świta. Sprawne oko wypatrzy ledwo widoczną ostrogę.
Przy prawie alarmowej wodzie, miejsce rzecznego wędkowania jest kluczowe. Ważne, aby ryby miały kawałek spokojnej wody, odpowiedni grunt i bliskość głównego nurtu. Idealne wydały mi się głębokie wiślane klatki między zalanymi ostrogami. Specyfika klatek jest taka, że nurt wsteczny, tak bardzo lubiany przez ryby idzie niestety pod samymi nogami, gdzie nawet przy wodzie bardzo wysokiej jest za płytko. Ale ciut dalej woda przy dnie stoi, a górą nie „rwie” tak mocno. Do tego idzie tam mała rynna a grunt ma bite trzy metry.
Tym razem stawiam na zanętę pomarańczowo- czekoladową od Profess.
Nieco przemoczona zanęta miała pomóc mi w pozbyciu się drobnicy.
Koszyczek już nabity. Zaraz poślę go w łowisko.
Na taką przynętę złowiłem największą rybę.
Na moją wyprawę zabrałem zanętę od Profess o smaku czekoladowo-pomarańczowym, którą rozrobiłem melasą i dodałem pieczywka fluo oraz płatki owsiane. Część mieszanki zubożyłem i dałem mniej robactwa. Nie wiedziałem czy ryby są w łowisku i czy nie przesadzę nęcąc wstępnie dużą ilością zanęty bogatej w robale, dlatego postawiłem na nęcenie „czasowe”. Mam na myśli szybkość przerzucania zestawu. Na początku pracowałem koszyczkami co 3 do 4 minut. A po pojawieniu się ryb, okres wydłużyłem do maksymalnie 10. Pierwszy w łowisku zawitał krąp i mała sapa. Wraz z narastającymi braniami, pogrubiałem swoją przynętę hakową. W kluczowym momencie doszedłem do dwóch czerwonych robaków i trzech „bielasow” na haku. Takie smakołyki od razu przyciągnęły sumową młodzież, ale także leszcze. Największy bremes miał równo 2450 gram. Oprócz leszczy, łowiłem krąpie, sapy i małe sumki.
Leszczyk również na czerwone robaki.
Ten sumek obiecał mi wziąć kiedy urośnie do metra.
Brań było na prawdę dużo. Cieszył fakt, że znalazłem ryby. Kolejnego dnia nie zrażony rosnącą ciągle wodą pognałem znowu w kierunku rzeki. Ale o tych przygodach dowiecie w kolejnym artykule.
Wyniki.
Wodom cześć.
Tekst i foto: Marcin Cieślak