ZAWODY

NARWIAŃSKI FEEDER PO JANÓWCE

Przyznam szczerze, że w tym sezonie już dwukrotnie zaliczyłem wpadkę nad Narwią. Ryby zwyczajnie nie dopisały za bardzo, a dodatkowo niżówka i kiepska pogoda spotęgowały jeszcze bardziej porażkę. Narew to rzeka specyficzna. Pamiętam lata gdzie ryby brały tylko w nocy, a leszcze niczym z zegarkiem w dłoni meldowały się od 22 do 1.00 w nocy. Ale ten rok jest zupełnie inny i nawet nocne przebywanie nad wodą nie gwarantuje, że na haku zamelduje się choćby ślepy krąp. Zanim jednak skreślę rzekę totalnie, postanowiłem jeszcze raz odwiedzić narwiańskie brzegi, szczególnie, że po „Janówce” woda przybrała wylewając się z koryta. Podniesiony stan wody niemal zawsze kojarzył mi się  z dobrymi braniami, bynajmniej tutaj.

Woda nad Narwią jak widać bardzo wysoka.

Rodzina perkozów przypłynęła się przywitać.

Po dotarciu nad wodę przecierałem oczy ze zdumienia. Nad wodą nie było nikogo! W oddali widziałem sylwetkę jednego skulonego wędkarza, ale w miejscu gdzie siedział od zawsze roiło się od wędkarzy.  Chwilę zastanawiałem się nad obławianiem częściowo zalanej ostrogi, ale pomysł ten wydał mi się zbyt ryzykowny, więc pojechałem do strefy dzikszej, gdzie nieuregulowana rzeka tworzy rozlewiska. Miejsce jakie wytypowałem znajdowało się między dwoma zwalonymi w poprzek rzeki drzewami. Pierwsze drzewo spowalniało nurt, a drugie wydawało mi się dobrą kryjówką dla ryb, więc właśnie tam postanowiłem posyłać swoje zestawy.

Do kotła wrzuciłem dwie paczki czekoladowej zanęty…

 

miodowego leszcza i mączkę piernikową.

Melasę najlepiej rozcieńczyć i nawilżyć nią zanętę.

Zanęta jaką przygotowałem składała się z czekoladowego feedera i miodowego leszcza od Goldfish. Narwiańskie ryby lubią słodkości. Do mieszanki dodałem także mączkę piernikową, pieczywko fluo, płatki owsiane i 500 ml mrożonego białego i kolorowego robaka. Część mrożonki stanowiła pinka.  Towar nawilżyłem rozcieńczoną naturalną melasą. Stosowanie melasy w rzece w mojej ocenie jest obowiązkowe i znacznie podnosi skuteczność danej mieszanki.

Jak widać wszystkiego „na bogato”.

Jako, że łowiłem w spokojnym nurcie zestawy uzbroiłem jak na panujące warunki w dość lekkie koszyki.  Jedną wędkę uzbroiłem w 40 gramowy koszyk a drugą w 60 gramowy. Cięższy feeder miał zapewnić mi większą stabilność i służyć do odławiania leszczy. Lżejszą gruntówką chciałem łowić ryby drobniejsze. Nie lubię nad wodą nudy, a zastosowanie tego typu rozwiązania gwarantowało, że pracy mi nie zabraknie. Pierwsze branie nastąpiło zaraz o świcie na lżejszy zestaw. Charakterystyczne mocne i pewne branie i na haku zawisł sumek. Ryba była na pewno wymiarowa, ale niestety nie zmieściła się do podbieraka i w końcowej fazie holu zerwała przypon. Niestety nie mam doświadczenia w łowieniu sumów. Zaczęło się więc pechowo.

Niestety ta ryba wzięła na lżejszy zestaw

Sumek za moment zerwie przypon.

Kolejne brania były kwestią czasu. Ryby dość szybko ustawiły się w zanęcie i reagowały na podawane smakołyki. Najpierw w podwodnej stołówce zagościły krąpie, potem certy i jelce. Trafił się także mały klenik i trzy karasie srebrzyste. Łowienie takich gatunków w Narwi to dla mnie nowość. Leszcze rozkręcały się wolniej, ale w końcu i one pojawiły się w zanęcie. Okazami na pewno bym ich nie nazwał, ale i tak byłem zadowolony. Ryby brały i „siedziały” w łowisku.

Narwiański krąp – wersja standard

Malutka certa zaraz wróci do wody.

Mały „klonek”.

Karaś srebrzysty nie za duży, ale z rzecznego nurtu.

Wędkarski dzień zakończyłem koło godziny 9. Prażące słońce i tak już mocno dawało w kość, a ja bylem dostatecznie wyłowiony. Wkrótce znowu zawitam nad brzegiem rzeki. Tym razem polowanie odbędzie się na jednej z wiślanych opasek, ale o tym wkrótce.

Wodom cześć

Tekst i foto: Marcin Cieślak

 

Facebook

Get the Facebook Likebox Slider Pro for WordPress