Po pierwsze musimy przyjąć zasadę, że zima w naszym kraju to pojęcie raczej czysto teoretyczne. Temperatury rzędu 10 stopni, brak opadów lub opady ale tylko deszczu sprawiają, że pogoda przypomina bardziej jesień, lub ewentualnie wiosnę. O śnieżnej i mroźnej scenerii możemy już chyba śmiało zapomnieć. To właśnie aura jest głównym czynnikiem, pozwalającym wędkować cały rok. Tak czy siak całoroczne łowienie sprzyja doskonaleniu metod gruntowych, również method feedera. Zachęca to wędkarzy to próbowania swoich sił w teoretycznie zimowe miesiące a Ci bardziej ospali mogą zaczynać już wczesnym przedwiośniem.
Waniliowy krem na start.
Kluczową kwestią jest znalezienie wody, karpodromu otwartego całorocznie. Niestety nadal wielu gospodarzy wód sezon zaczyna dopiero w kwietniu, kiedy woda już cieplejsza a i ryby mniej ospałe. Dodatkowym minusem jest oczywiście to, że wielu wędkarzy właśnie wtedy podąża na te łowiska i nad wodą robi się nagle tłoczno i gwarno. Tym najbardziej wytrwałym zostają wody PZW, ale tutaj łowienie to czysta loteria, no chyba że macie pod nosem wodę dobrze zagospodarowaną przez koło. Ratunkiem są pojawiające się coraz częściej łowiska no kill lub coroczne zarybienia handlowym karpiem nazwijmy je zarybiane „z urzędu”. Oczywiście nawet na „przeoranej” w szerz i wzdłuż związkowej wodzie można złowić jakieś ostatnie niedobitki, ale cudów bym raczej się nie spodziewał i każde nawet najmniejsze dotknięcie naszej przynęty traktował jak sukces.
Tym razem zaczynamy od słodkości na haku
Te cukierki pachną rybą.
Jeśli łowisko mamy już namierzone pozostają kwestie rybostanu. W chłodne miesiące naszym przeciwnikiem nie będą tylko karpie, ale również leszcze, karasie i liny. Amury wykluczam, może z tego względu, że nigdy zimą nie złowiłem tego gatunku. Ale to tylko moje spostrzeżenie. Azjatyckie ryby kojarzą mi się z cieplejszymi miesiącami i owocowymi pelletami. Polowanie na nie zacznę w maju. Skoro o przynętach i zanętach mowa warto zajrzeć do naszej wędkarskiej kuchni. Przede wszystkim nad wodę nie ma sensu taszczyć teraz dziesiątki boosterów, dipów, pelletów i kulek. Dwa, trzy opakowania hakowej przynęty, odrobina zanęty i jeden pellet w zupełności wystarczy. Moje doświadczenia kiedyś oparte tylko na ochotkowych czy innych delikatnych smakach nieco się zmieniły. Obecnie na pozimowe wyprawy zabieram tłustego halibuta, kałamarnice a także słodkie pellety np. o smaku wanilii czy scopexu. Zauważyłem, że brak olbrzymich mrozów nie „blokuje” metabolizmu ryb do zera i zawsze na każdej wyprawie idzie na te smakołyki połowić. Oczywiście woda wodzie nie równa, ale może warto sprawdzić i spróbować podejść do kwestii nęcenia nieco bardziej odważnie, np. na słodko lub tłusto i rybnie. Ważnym elementem jest budowa zestawu. O tej porze używam tylko przynęt wielkości 6 lub 8 mm mocowanych z bagnetem lub gumką ale tylko i wyłącznie na włosie. Brania potrafią być zarówno atomowe ale i delikatne. Włos w takich przypadkach jest niezastąpiony.
Leszczyki rzadko mnie zawodzą.
To dobry czas na zastosowanie nieco cieńszych zestawów. Żyłka rzędu 0.22 w zupełności wystarczy nawet na karpie dużych rozmiarów. O ile te w ogóle się pojawią. W lodowatej jeszcze wodzie ryby nie są aż tak waleczne. Kij powinien być jednak pewny o płynnej progresywnej akcji i odpowiednim zapasie mocy. Na leszczyki czy karasie wystarczą oczywiście pickery, ale kilkukilogramowy „misiek” musi czuć, że to łowca ma nad nim kontrolę a nie odwrotnie.
Nagroda za wytrwałość.
Za pasem marzec, kto jeszcze się waha niech szybko zbroi sprzęt i jazda nad wodę. Czas otworzyć sezon z method feederem.
Tekst i foto:
Marcin Cieślak