ZAWODY

MAZURSKA EKSPEDYCJA CZ. 2/2

            Nigdy nie lubiłem łowić blaszką. Metoda ta jakoś mi nie leżała i wolałem skupić się na mormyszce i bałałajce. Szarpanie „metalem” uzbrojonym w kotwicę po prostu wydawało mi się nudne i mało skuteczne. Ta wyprawa zmieniła mój pogląd. Od dziś obiecuję, że spod mojego „pióra” nie wyjdzie żadne złe słowo na temat blaszki podlodowej. Szczegóły wyjaśnię za moment..

Rzut oka na jezioro. Na niebie coraz więcej ołowianych chmur.

Skraj zatoki.

W pierwszej części mogliście przeczytać, że połowy rozpoczęliśmy na dużych głębinach oddaleni około 40-50 metrów od linii brzegowej. Spędzając kilka godzin  na lodzie przy tak przenikliwym zimnie, w kilkunastostopniowy mróz, postanowiliśmy poszukać schronienia w osłoniętej od wiatru zatoce. Głębokość wody przy trzcinach oscylowała w granicy metra. Dalej było nieco głębiej a na skraju zatoki  grunt dosięgał już trzech metrów. Przy takim mrozie chyba nigdy nie spodziewałbym się ryb na takiej płyciźnie. Mam na myśli metrową toń. Nic bardziej mylnego! Już pierwsze wpuszczenie srebrnej blaszki pod pokrywę lodu skutkowało uderzeniem dużego okonia. Ryba po emocjonującej walce wygrała walkę i wypięła się z haka. Okoń był na pewno duży. Darek ze straty swojego okazu nic sobie jednak nie zrobił, bo za chwilę drugi okoń “poprawił” w jego imitację małej rybki. Ryba była mniejsza, ale na pewno każdy amator podlodowego łowienia ucieszyłby się z takiego „oksa”. Okoń miał równe 33 centymetry.

 

Pierwszy i drugi oksik

Ten okoń stał metr od wyschniętych trzcin.

Słusznej wielkości blaszka okazała się selektywna.

Kolejne sztuki były tylko kwestią czasu. Nasz przewodnik, który zna jezioro doskonale wiercił co rusz nowe dziury w pobliżu pasa trzcin i wyciągał następnego przyzwoitego garbusa. Wyczyn ten oczywiście powtarzał. Po niespełna godzinie na koncie Darka zapisać można było 8 przyzwoitych okoni, nie licząc maluchów. Momentami okonie brały u wszystkich na raz. Wyobraźcie sobie płytką zatokę pełną pasiastych okoni. Nawet mormyszki zaczęły kusić dość przyzwoite sztuki. Blaszki były jednak zdecydowanie skuteczniejsze, bynajmniej na pewno jeśli chodzi o wielkość poławianych garbusów. Przyznał to także Piotrek, który spiął ładnego garba w płytkiej zatoce. Ryba jak sam powiedział dała mu już mocno popalić i też wzięła na blaszkę.

Dwudziestak a oko cieszy.

Pomarańczowa mormyszka i pęczek ochotek. Okonie to lubią.

Amok okoniowych brań trwał około godziny i mogliśmy tylko żałować, że nie zajrzeliśmy w tą część akwenu zaraz po przyjeździe, wczesnym rankiem. Nie można mieć jednak wszystkiego i nie byłbym sobą gdybym najpierw nie wyciągnął chłopaków na głębszą wodę gdzie mogły stać bremesy. Z resztą nie można mieć pewności, że okonie z zatoki żerowały od świtu.

Jeden duży, drugi mały.

 

Prowokacja, branie oraz hol…

i jest wypracowany pasiaczek.

Kolejny okonek pozuje przed obiektywem. Zaraz oczywiście wróci do wody…

Okoń z zatoki. W tle widać jak blisko trzcin został złowiony.

Ten garbusek wybrał miedzianą mormyszkę i stał na skraju zatoki.

Podsumowując, okoniowe eldorado trwało w najlepsze kiedy świeciło mocne słońce. Być może blaszki, w których tak zasmakowały pasiaste były lepiej widoczne, a być może była to kwestia czystego przypadku. Kiedy niebo przykryły siwe chmury i wzmagał się wiatr brania okoni słabły. Oczywiście nie udało się do końca uciec od małych zielonych rozbójników, bo tych w jeziorze jest naprawdę dużo, ale kilka fajnych garbów udało się złowić. Jedno z tego miejsca mogę obiecać, na pewno tu jeszcze wrócimy.

Tylko C&R

Tekst i foto: Marcin Cieślak

Foto: Paweł Cieślak, Piotr Leleniak.

 

Facebook

Get the Facebook Likebox Slider Pro for WordPress