Po treningu na kanale czuliśmy z Pawłem pewien niedosyt. Niby dobraliśmy się do leszczyków, ale chodziły nam po głowie nieco większe rybki. Postanowiliśmy spróbować na Wiśle pod mostem w Kazuniu.
Kilka słów o mieszance. Rybki dostały od nas dwa kilo zanęty leszczowej „super mondial” wymieszanej z ciężką rzeczną gliną w proporcji 1 do 6. Mieliśmy więc czternaście kilo mieszanki zanętowej. Do tego dodatki epiciene, piernik, i obowiązkowo dwa opakowaniu super mocnego kleju. W pozostałych kubłach podaliśmy pół litra jokersa z dwoma kilogramami gliny – dowilżonego Aromixem Sensasa o zapachu …ochotki (aromix Vers de Vase)
W kolejnym wiadrze było 450 ml siekanych czerwonych wymieszanych, także z dwoma kilogramami gliny. Wszystko dowilżone Aromixem Sensasa o zapachu… czerwonych robaków. (aromix Vers de Terre) Ta mieszanka była skomponowana z myślą o leszczach, które jak wiadomo uwielbiają czerwone robaki. Wszystko podane w kulach.
Na pierwsze nęcenie użyliśmy trzydziestu kul.
Potem było już tylko łowienie. Najpierw przepływanka. Ryb z „pływania” było jednak mało. Ja z przepływanki nie złowiłem nic! Paweł wyjął dwa krąpie. Mało tego, na pierwsze branie musieliśmy czekać jakieś 40 minut zanim rybki weszły w łowisko. Taki stan rzeczy nie wskazywał, że rybka będzie brała. Ale brała…
Poniżej próby skuszenia leszcza na stopa
To był strzał w dziesiątkę – branie następowało co jakieś 10 minut, a na haku lądował leszczyk lub krąp. Jedynym przyłowem była wymiarowa certa, którą wyjął Paweł.
– Kolejne branie, zacięcie i tym razem rybka ucieka z nurtem. Udaje mi się ją zatrzymać. Szybkie rolowanie, zejście do topu i ładny leszcz ląduje w podbieraku. Po jakimś czasie Paweł odnotował podobne zdarzenie.
Z samego rana udaje mi się przyciąć coś naprawdę dużego – jednak ryba wypina się. Pod koniec łapania podobne zdarzenie odnotował Paweł – na stopa wziął mu prawdziwy okręt – ryba nie dała się oderwać od dna i po krótkiej walce wypięła się. Jak pech to pech! W końcu piątek trzynastego. Mimo wszystko nasze wyniki były dość zadowalające – złowiliśmy grubo ponad 10 kilogramów ryb.
Oprócz tego kilka rybek spadło podczas holu lub dostało hakiem po przysłowiowym pysku. Brania były dość częste. Byliśmy naprawdę nałowieni. To był udany dzień i na pewno jeszcze w to miejsce wrócimy.
Tekst i foto: Marcin Cieślak